sobota, 6 maja 2017

Compadre 8012G

Compadre 8012G (data zakupu 04.2017)
Zawsze zastanawiała mnie niewyobrażalna wręcz zdolność twórców z kraju środka do tworzenia dziwnych nazw i napisów na swoich produktach. Trzeba przyznać, że mają oni do tego niezaprzeczalny talent. Przykłady ze świata zegarkowego można by oczywiście mnożyć a aby znaleźć potwierdzenie moich słów wystarczy przejrzeć produkty dostępne na zatoce czy alibabie. Czasem mam wrażenie, że do ich generowania wykorzystują oni funkcję random z tylko im znanego słownika. Nie problem jest również znaleźć zegarki, której w swojej nazwie odwołują się do roku ich powstania - przykładowo jeszcze z piętnastego wieku, z którym to kompletnie nie mają nic wspólnego. O takich kwiatkach jak opisywanie widocznego koła balansu turbilionem, nader często występującym napisie chronometr czy zapis o mechanizmie automatycznym na zegarku wyposażonym w ręczny naciąg sprężyny już nie wspomnę. Szkoda, bo nieraz kilka słów literatury na tarczy za dużo powoduje, że całkiem ciekawy projekt traci sens. Bohater dzisiejszego wpisu również zalicza się do tego niechlubnego klubu. Co więc skłoniło mnie do jego nabycia? O tym kilka zdań poniżej. 
 
Czas wiosenny, choć pogoda skutecznie próbuje temu zaprzeczyć, zachęcił mnie do przejrzenia i odświeżenia mojej letniej garderoby. Systemy rekomendowane to takie draństwo, które łączy przeglądane strony oraz artykuły i wyświetla nam reklamy spersonalizowane pod kątem naszych zainteresowań. Jak nie trudno domyśleć się, w moim przypadku są to głównie zegarki. Podczas buszowania na największych sklepach internetowych z ubraniami chcąc nie chcąc wciąż byłem atakowany reklamami zegarków, będących w ich ofercie. Stąd zostałem niemal zalany wszelkiej maści markami modowymi typu Boss, Armani, Diesel i przede wszystkim Daniel Wellington. Co ciekawe, każdy model prezentujący daną stylizacje zazwyczaj miał na ręku jeden z zegarków tych marek. I wiecie co? Czasem całkiem to fajnie wszystko razem wyglądało.
 
Bo czy wakacyjnym zegarek to zawsze musi być diver? Oczywiście, na plażę czy basen jest to niekwestionowanie najlepszy wybór – ale na co dzień do pracy? Większość elegantów znanych marek dostępna jest głównie na skórzanych paskach, które w upalne dni nie sprawdzają się najlepiej. Także ich formalna kolorystyka nie zawsze współgra z luźniejszym, bardzie wyrazistym i kolorowym ubraniem. Taka myśl za pewne przyświecała twórcy hitu blogów modowych ostatnich lat czyli zegarkom Daniel Wellington, który to do prostego, sterylnego i eleganckiego kwarca zastosował nylonowe paski w wesołych kolorach tworząc niebanalne wakacyjne połączenie. Przyznam wam się, że ten pomysł i mi się spodobał. Gdyby nie moja słabość do zegarków mechanicznych kto wie czy nie popełniłbym grzechu i nabył taki zegarek również do swojej kolekcji?
 
Z tego powodu zacząłem poszukiwania alternatywy dla zegarka DW z mechanicznym sercem. Kryteria były proste. Sterylna biała tarcza, pozłacana koperta i bardzo sensowne wymiary. Czy wspomniałem o cenie? Tak, to kryterium również sobie postawiłem i chciałem się zmieścić w kwocie za jaką można nabyć oryginale DW. Pierwsza myśl – zegarki japońskie – lecz niestety te zazwyczaj są wyposażone w mechanizmy automatyczne co negatywnie odbija się na wysokość zegarka. Stare rosyjskie klasyki? Za bardzo vintage. To może coś z chińczyków – no ok, ale co? I tu na scenie pojawia się marka Compadre. Oczywiście, jak to zazwyczaj bywa nie wpadłem na nią sam. Niezawodne okazało się jak zawsze forum CW, gdzie jeden z kolegów wygrzebał w czeluściach Internetu dokładnie opisywany model i jako pierwszy zaryzykował jego zakup. Kilka zdań podsumowania Piotrka było całkowicie wystarczającą rekomendacją abym i ja wzbogacił swoją kolekcję o ten dość dziwnie, z lekka meksykańsko brzmiącej nazwie zegar. Tak też przechodzimy do bohatera dzisiejszego wpisu.
 
Po wyszukaniu odpowiedniej aukcji na zatoce i dokonaniu płatności na niebagatelną wręcz kwotę niespełna pięćdziesięciu dolarów przyszedł czas prawie dwutygodniowego oczekiwania. Po otrzymaniu awiza i dotarciu na pocztę wielkość czekającej tam przesyłki wzbudziła moje zainteresowanie. Pudło w jaki dociera do nas zegarek jest w niemałym zaskoczeniem, i to w dosłownym słowa tego znaczeniu. Kartonowa osłonka skrywa średniej jakości, spore, biało brązowe a’la skórzane sygnowane pudło. W środku znajduje się spora miękka poducha, karta gwarancyjna i przede wszystkim, zabezpieczony foliami Compadre. Wszystko to razem sprawia bardzo dobre wrażenie, zważywszy na cenę jaką przyszło mi za to zapłacić. Dotychczas inne zegarki z kraju środka zazwyczaj przychodziły po prostu owinięte folią bąbelkową bądź sporadycznie w styropianowych lub tekturowych etui. Po wyjęciu i zdjęciu foli ochronnych z mojego „Compadre” nastąpił zaskoczeń ciąg dalszych.
 
8012G jest wyjątkowo cienkie. Oczywiście, na rynku są dostępne typowe modele „slim line”, jednak przy grubości niespełna dziewięciu milimetrów na tle innych moich zegarków robi to spore wrażenie. Dodatkowo efekt jest potęgowany przez mocno wypukłe, mineralne szkło, które stanowi niemal połowę jego grubości. Także nie bez znaczenie jest tu zastosowana minimalna luneta, która również optycznie lekko powiększa 40mm kopertę i zarazem odchudza całą konstrukcje. Wszystko to sprawia, że w połączeniu z dobrze wyprofilowanymi uszkami zegar jest niemal przylepiony do naszej ręki. Bliższe oględziny również nie pozwoliły mi się dopatrzeć żadnych uszczerbków czy skaz na wykończonej na połysk żółto złotej powłoce. Ciekawość i pewne obawy budzi jednak jej trwałością, choć ich słuszność może zweryfikować jedynie czas. Moim zdaniem koperta to na pewno mocny punkt tego projektu. Równie pozytywne wrażenie sprawia wygodna, gwarantująca bezproblemową obsługę, niesygnowana koronka. 
 
Minimalistyczna tarcza stanowi kwintesencję prostoty i stylu Bauhaus. Tu także znalazły się słynne dyskusyjne napisy stanowiące największą bolączkę tego projektu w postaci nazwy marki, która wraz z logiem jest może jeszcze do przebolenia oraz bliżej niezrozumiała napis o treści „Personal Tailor”. Co autor miał na myśli umieszczając tu ten slogan - naprawdę nie mam zielonego pojęcia. Pomijając jednak ten aspekt tarcza jest niemal wzorem czytelności. Nadrukowana czarnymi liniami skala została wzbogacona czterema naklejanymi złotymi indeksami godzinowymi. W ich stylu zostały wykonane również proste wskazówki, które w przypadku godzinowej i minutowej dodatkowo przyozdobiono wstawkami z masy luminescencyjnej. Efekt świecenia oczywiście nie zachwyca aczkolwiek wart jest odnotowania. Największym urozmaiceniem całego projektu jest zastosowana, charakterystyczna wklęsła tarczka małej sekundy.

Uprzedzając uszczypliwości wielu osób, które podważają możliwość zakupu za niespełna dwieście złotych zegarka z sensownym mechanizmem śpieszę uświadomić, że za ruch wskazówek Compadre odpowiada model ST1701 od Seagull’a. Oczywiście, cud techniki to to nie jest ale powinien on zagwarantować nam bezproblemową pracę zegarka. Ręcznie nakręcana konstrukcja bazuje jeszcze na ST16, znanym także swego czasu jako Claro 888. Została ona pozbawiona modułu automatu oraz uzupełniona o funkcję małej sekundy. Częstotliwość pracy wynosi 21600 wahnięć na godzinę i analogicznie do protoplasty nadal nie zastosowano funkcji stop sekundy. Także uroda mechanizmu jest dość dyskusyjna o czym jednak dzięki producentowi nie przyjdzie nam się przekonać. W pełnym mocowanym za pomocą śrub deklu, które w przeciwieństwie do koperty nie został już pokryty złotą powłoką, znalazło się jedynie malutkie okienko umożliwiające podgląd pracy samego koła balansu. Moim zdaniem jest to bardzo dobre posunięcie, które nie zaszkodziłby w kilku dużo droższych zegarkach z dość dyskusyjnej urody mechanizmami. Na deklu znalazła się również informacja o klasie wodoodporności wynoszącej jedynie 3 atmosfery, czyli tyle ile przystało na typowego garniturowca oraz o wykonaniu całości zegarka ze stali nierdzewnej.
 
Czarny pasek na tle wszystkich chińczyków z którymi do tej pory miałem przyjemność obcować miło zaskakuje. 20mm, zwężana przy klamerce do 16mm konstrukcja jest miękka i przyjemna w dotyku. Faktura i kolor także dobrze pasują do pierwotnego, garniturowego przeznaczenia zegarka. Jedyny mankament stanowi klamra, która z powodu braku powłoki w żadnym wypadku nie współgra z zastosowaną kopertą. Także osoby co bardziej temperamentne mogą się mocno podirytować przy próbie wymiany paska. Przy teleskopach jest on wyjątkowo sztywny i stawia wyjątkowo zaciekły opór.    
 
Czy Compadre jest substytutem DW? Pomimo wielu wspólnych cech chyba jednak nie do końca. Lekko odmienna stylistka zbliża go stanowczo bardziej do stylistyki vintage czy też bauhas a co za tym idzie do zegarków typu orient bambino czy przede wszystkim produktów z logo Junghans. Zresztą patrząc na bliskie pokrewieństwo Compadre z chińską marką Rodina (niektóre modele mają tożsame, w tym także 8012G) tu też szukałbym głównej inspiracji. Nie zmienia to faktu, że w swojej cenie jest to zegar niemal bezkonkurencyjny. Za niespełna równowartość dwóch litrowych butelek whisky stajemy się właścicielami świetnie wykonanego eleganta. Idealne wręcz proporcje, jakość do której nawet chcąc nie można mieć specjalnych uwag, wypukłe mineralne szkło i świetny, ręcznie nakręcany mechanizm, czego można oczekiwać więcej od garniturowca? Oczywiście, jak zawsze u chińczyków nie problem doszukać się i skromnych wad. Klamerka na której zabrakło powłoki to nieporozumienie, mineralne szkło oczywiście można by zastąpić szafirem no i napis „osobisty krawiec” – to chyba nie wymaga komentarza. Z drugiej strony, stosując trik z DW, czyli zakładając parciane paski typu nato znaczenie napisu zaczyna mieć głębszy sens a zegarek dostaje nowe, nieznane dotąd drugie życie. Okazuje się, że nie tylko świat mankietów koszul jest mu pisany a rzeczywistość pozwala zestawić go zupełnie z inną garderobą. Tak proste a jednocześnie tak zaskakujące i nieoczywiste. Takim eksperymentom mówię stanowcze tak!
 
Sam zadaje sobie pytanie jak długo w mojej kolekcji zagości Compadre. Czy podzieli on losy również i  innych chińczyków, które przez lata przewinęły się przez moją kolekcję? Na ten moment ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Mix Dw z Junghansem w chińskim wydaniu ma swój specyficzny urok – zważywszy za cenę jaką mnie to kosztowało. Na dzień dzisiejszy jedyną dla mnie alternatywą jest Maxbill Chronoscope albo - w co wątpię, mechaniczny model od DW. Osobom, które rozważają przygodę z mechanikami, bądź szukającymi ciekawego, niebanalnego garniturowca ten model szczerze polecam. Pozwala on zapoznać się z chińskim rzemiosłem zegarkowym czy też rozpocząć przygodę z zagranicznymi zakupami. Ten dreszczyk emocji związany z zakupem produktu z kraju środka, czas oczekiwania na przesyłkę ma bowiem, swój niepowtarzalny, uzależniający smak.   



6 komentarzy:

  1. Witaj Jacku,
    Jak zwykle bardzo przyjemnie czyta się Twoja recenzję.
    Mam pytanie, z czego wykonana jest wewnętrzna część koperty, pomiędzy tarczą a szkielkiem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny, w ostatnim czasie szczególnie do gustu przypadły mi takie drewniane zegarki www.woodworld.pl/3-drewniane-zegarki. Świetne jest to, że wyglądają naprawdę oryginalnie oraz pasują niemal do wszystkiego

    OdpowiedzUsuń
  3. Widać, że ten zegarek jest doskonały jakościowo. Czyżby to był produkt tylko dla vipów?

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja dziewczyna raz połasiła się na zegarek z Chin-zachęciła ją niska cena. Niestety jakość zegarka była fatalna. Ale cóż... człowiek uczy się na błędach. Teraz woli trochę dołożyć i kupić porządny zegarek na przykład ze sklepu internetowego .Przynajmniej ma pewność, że jest markowy no i oczywiście ma na odpowiednią gwarancję

    OdpowiedzUsuń
  5. Elegancja, ciekawy styl. Takie zegarki przykuwają uwagę. Oprócz takich propozycji, mam podobny, również stawiam na sportowe zegarki. Facet powinien mieć ich zdecydowanie więcej niż tylko jeden model.

    OdpowiedzUsuń
  6. ja tutaj kupuje wszystkie zegarki https://platen.pl/casio-meskie/

    OdpowiedzUsuń