sobota, 9 sierpnia 2014

Orient Cesarski FEU07007FX

Orient Cesarski FEU07007FX (data zakupu: 05.2014)

Minęły już prawie trzy miesiące od daty mojego ostatniego wpisu. Niestety, każdy kto miał przyjemność obcować z budową domu wie, jak bardzo potrafi ona nas absorbować. Czasu brakuje niemal na wszystko w tym niestety także i na moje zegarkowe hobby. Związany z nią notoryczny brak funduszy także nie zachęca do systematycznego przeglądania zatoki a i wolny czas coraz rzadziej spędzam na forach związanych z moją pasją. Dłuższa przerwa ma także jednak swoje dobre strony, bo pozwoliła mi ona na lepsze zapoznanie się z bohaterem niniejszej recenzji. Dodatkowo warto wspomnieć, że opis tego zegarka stanowił dla mnie pewne wyzwanie i tym razem to nie tyle z powodu historii a z bardziej prozaicznej przyczyny jaką jest już publikacja recenzji poprzedniej generacji orienta cesarskiego na moim blogu.


Zakup zielonej wersja „patelni” chodził mi po głowie już od dłuższego czasu. Spytacie pewnie skąd pomysł na ten dość popularny i tani model Orienta. Odpowiedź jest prosta - bo ładnych zielonych zegarków w rozsądnej cenie jest jak na lekarstwo, a japoński producent zazwyczaj jest gwarantem dobrej jakości w przystępnej cenie. Niestety, brak dostępności wybranej wersji w moich sprawdzonych azjatyckich źródłach doprowadził mnie do zakupu poprzedniej generacji w kolorze niebieskim, dzięki czemu miałem możliwość przez pewien czas obcować z tym historycznym modelem co jedynie umocniło mnie w przekonaniu, że warto zapolować i na jego zieloną wersję. Także w momencie pojawienia się jej w jednym ze sklepów długo z decyzją zakupu nie zwlekałem.

Tym razem paczka dotarł do mnie w niespełna dziesięć dni i w przeciwieństwie do poprzednika zegar dostarczony został w oryginalnym orientowskim pudełeczku, w który poza zegarkiem znalazła się także  instrukcja. Doświadczenie wyniesione z użytkowania poprzedniego modelu spowodowało, że do nowego nabytku od razu zamówiłem 22mm mesha w miejsce bardzo słabej oryginalnej bransolety, choć w modelu czwartej generacji poprawiono co nieco zapięcie. Niestety, dalej jest to jedynie twór ze zwijanej blachy, który dość brutalnie obchodzi się z owłosieniem naszych przegubów a komforcie użytkowania raczej można zapomnieć. Dokupiony mesh w moim odczuciu idealnie pasuje do charakteru królewskiego produktu i pozwala w pełni cieszyć się z nowego zakupu a w dodatku w upalne dni okazuje się być niezastąpionym.

Biorąc w dłoń czwartą generację japońskiego produktu od razu widać, że po raz kolejny uległ on modzie na „gigantyzm„. Średnica w całości polerowanej koperty w recenzowanym modelu wynosi aż 46mm średnicy i to przy pozostawionych 12mm wysokości, przez co do tej generacji jeszcze bardziej pasuje określenie „patelnia”. Sytuacji na pewno nie ratuje również minimalny rant oraz brak jakiegokolwiek zewnętrznego bezela, choć dzięki całkiem sensownemu wymiarowi od ucha do ucha wynoszący jedynie 51mm oraz niezłemu wyprofilowaniu koperty wraz z uszami nosi się ją zaskakująca dobrze. Spoglądając na kopertę Orienta większych uwag nie można mieć także do dwóch koronek (główna analogicznie do poprzedniej wersji jest także zakręca) oraz prostego przycisku zmiany ustawienia wiecznego kalendarza. Zwieńczeniem koperty jest mineralne wystające nad rant płaskie szkło, na którym niestety nie zastosowano żadnej warstwy antyrefleksyjnej. Taka konstrukcja powoduje też, że dość łatwo można je uszkodzić, jednak cena jego ewentualnej wymiany nie powinna raczej spędzać nam snu z powiek.

Najbardziej charakterystycznym elementem orientów cesarskich jest tarcza wyposażona w wieczny kalendarz. Ten specyficzny nadruk w połączeniu z odpowiednimi okienkami na tarczy umożliwia nam precyzyjne odczyt daty w danym miesiącu aż do roku 2031. Chociaż użyteczność tego rozwiązania w dzisiejszym świecie wydaje się być mocno znikoma to ciężko odmówić jej oryginalności i powiewu świeżości wśród aktualnie dostępnych kompilacji zegarkowych na rynku. Przyglądając się dokładniej tarczy nowego modelu nie sposób oprzeć się także wrażeniu, że została on mocno „ugrzeczniona”. Ograniczenie zastosowanej palety kolorów spowodowało, że zegar zatracił gdzieś swój słynny bazarowy retro klimat - tylko czy to aby dobrze? Na to pytanie na pewno będzie wiele sprzecznych odpowiedzi, chodź mi taka wersji odpowiada ciut bardziej.

Połączenie sporej ilości białych nadruków, srebrnych indeksów i wskazówek z zieloną barwą tarczy wyposażonej w szlif słoneczkowy powoduje ładną grę kolorów na tarczy, która szczególnie uwidacznia się w słoneczne dni. Wspominając już o wskazówka warto zauważyć, że nie zapomniano o umieszczeniu na nich masy świecącej, która niestety do najmocniejszym na pewno się nie zalicza. O ile ten fakt specjalnie nie przeszkadza, to na pewno lekko irytująca jest ich długość - bo choć rozmiar nie ma znaczenia to w przypadku tych wskazówek na pewno te kilka milimetrów więcej by nie zaszkodziło. Masą luminescencyjną zostały także zaakcentowane indeksy godzinowe. Uzupełnieniem całej „literatury” na tarczy stanowi wewnętrzny obrotowy ring obsługiwany za pomocą drugiej koronki z nadrukowaną skalą logarytmiczną. Niestety, wszystko to razem powoduje, że czytelność odczytu cesarskiego produktu jest dość średnia choć przyznać trzeba, że wszystko całkiem nieźle to do siebie pasuje.

Dekiel niewiele się różni od tego zastosowanego w poprzedniej generacji. Pełna, lekko wypukła ascetyczna zakręcana konstrukcja w połączeniu z kopertą gwarantuje nam klasę wodoszczelności WR100, co w wydaje się być wynikiem całkiem satysfakcjonującym. W środku znalazła się ta sama konstrukcja, która stosowana jest w cesarskich produktach już od lat - czyli manufakturowy mechanizm o kodowej nazwie 46D40. Jego obecność gwarantuje nam około 41 godzinną rezerwę chodu przy balansie pracującym z częstotliwością 3Hz. O ile „maniakom” synchronizacji zegarka z zegarem atomowym może przeszkadzać brak stop sekundy o tyle na pewno nie można narzekać na brak możliwości ręcznego dokręcania sprężyny, gdyż wskazówka sekundowa budzi się do życia już przy nastawianiu zegarka. Sam wahnik jest słyszalny jednak nie jest to dźwięk specjalnie uciążliwy.

Prawie trzy miesiące spędzone razem utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że warto go mieć w swojej kolekcji. Spora średnica w połączeniu z żywą kolorystyką powoduje, że jest to zegarek dość mało uniwersalny. Pomimo tego dzięki niewielkiej wysokości i krótkim uszkom jest on niemal przyklejony do nadgarstka (choć pewnie spora w tym również zasługa również założonego mesh’a) a niewielka waga sprawia, że już po chwili zapominamy, że mamy coś na ręku. Wesoła kolorystyka i „napaćkana” tarcza tworzą niepowtarzalny klimat powodujący, że patelni nie da się pomylić z żadnym innym zegarkiem, a ja z przyjemnością sięgam po niego do pudełka.

Oczywiście, pomimo że mamy do czynienia z japońskim produktem warto mieć świadomość jego niskiej ceny, która powoduje, że nie ustrzegł się on też kilku drobnych wad. Mineralne szkło, kiepska bransoleta, przykrótkie wskazówki i nieidealne zgranie indeksów ringu wewnętrznego z nadrukami na tarczy - to to co ja osobiście mogę mu zarzucić. Z drugiej strony - za lekko ponad 300 zł otrzymujemy świetny japoński produkt, który nawiązując do swoich poprzedników pewnie posłuży nam spokojnie wiele lat. Jak pisałem już podczas recenzji poprzednika orient ma też wartość dodaną związaną z historią a mnogość dostępnej kolorystyki  i niska cena powoduje, że każdy może przekonać się sam, czy z cesarskim produktem jest mu po drodze.



 
  

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny zegarek,
    Podaj proszę na jakich japońskich stronach polecasz go szukać?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdzie kupić taki zegarek za takie pieniądze?

    OdpowiedzUsuń
  4. 300 złotych?! Gdzie w takiej cenie można kupić?

    OdpowiedzUsuń