niedziela, 2 sierpnia 2015

Vratislavia Conceptum Heritage Chrono seria 2


Vratislavia Conceptum Heritage Chrono seria 2 – butelkowa zieleń (data testu 08.2015)
 
Są takie zegarki, które już na starcie mają u mnie sporego plusa. Tak jest z niedawno opisywaną firmą Maurice Lacroix do której mam spory sentyment, tak również jest z wszelkiej maści zegarkami wyposażonymi w mechanizmy ze stoperem i tak przede wszystkim jest zegarkami wyprodukowanymi przez naszych rodzimych producentów. Okazuje się, że do tej grupy dopisać muszę również testowaną markę Vratislavia Conceptum. Już sama jej nazwa bowiem wywołuje u mnie spory uśmiech i przywołuje wspomnienia związane ze studenckimi czasami. Prawie sześć lat spędzonych we Wrocławiu wywarło na mnie nieodwracalne piętno. Do dnia dzisiejszego uważam, że jest to jedno z najpiękniejszych polskich miast, z którym to łączy mnie wiele niezapomnianych chwil i to nie tylko związanych z Politechniką Wrocławską. I jakże mógłbym przejść obojętnie obok firmy, której już sama nazwa przywołuje tyle wspomnień?!
 
Przejdźmy w końcu do samej marki Vratislavia Conceptum, która to podobnie do opisywanej niedawno firmy Lew & Huey zrodziła się na jednym z forów zegarkowych wraz koncepcją powstania budżetowego zegarka forumowego. Idea Marcina będącego pomysłodawcą całego przedsięwzięcia była prosta i czytelna. Projekt swoim wyglądem miał nawiązywać do produkowanych w latach 70 sportowych chronografów gdzie główną inspiracje stanowiły takie tury zegarkowego świata jak Heuer czy Tudor, a przy tym miał pozostać przystępny cenowo dla większości forumowiczów. Owe cele dość mocno zdeterminowały pewne cechy zegarka takie jak jego kraj pochodzenia oraz zastosowany mechanizm. Bardzo szybko okazało się, że koncepcja została przyjęta z wielkim entuzjazmem i zyskała spore grono fanów. W konsekwencji umożliwiło to pomysłodawcy dość szybko uzyskać niezbędne środki, które umożliwiły mu realizację projektu. Efekt? Pierwsza seria rozeszła się niemal natychmiast a chętnych było kilkakrotnie więcej niż wynosiła planowana limitacja. Tak też idąc za ciosem marka Vratislavia wypuściła kolejną serię swojego pierwszego modelu o nazwie Heritage Chrono w kolejnych dwóch wariantach kolorystycznych, którą to dzięki uprzejmości Marcina miałem przyjemność przetestować.
 
Już samo opakowanie w jakim otrzymałem bohatera wpisu było miłym zaskoczeniem. Pomimo, że zegarek zalicza się raczej do tych tańszych to kartonowe pudełeczko z ładnymi nadrukami wywołało u mnie pozytywne odczucia. Poza zegarkiem w zestawie otrzymujemy jeszcze niewielką instrukcję obsługi w formie kilku spiętych karteczek i to w sumie tyle. Zostawmy jednak opakowanie i skupmy się na samym zegarku. Mi wystarczyło jedno spojrzenie aby zrozumieć, gdzie tkwi sekret sukcesu tego właśnie modelu. Producent dokładnie wiedział na co zwrócić uwagę czerpiąc inspirację z lat siedemdziesiątych i gdzie należy zadbać o dopracowanie szczegółów a gdzie można dbając o budżet co nieco odpuścić. Efekt jest naprawdę imponujący, zresztą czy z połączenia Tudora z Heuerem mogło wyjść coś złego?
 
Koperty sportowych chronografów z lat siedemdziesiątych podobały mi się od zawsze. Zresztą, każdy kto czytał o moim świętym Graalu czyli Hamiltonie Pan Europ dobrze o tym wie, bo również i on stanowi reedycję modelu z tamtego okresu. Tak też jest i w przypadku testowanej Vratislavi, której ten właśnie element stanowi bardzo mocny atut. Dobrze dobrane proporcje i wymiary wynoszące odpowiednio – 42mm średnicy, 46mm od ucha do ucha oraz niespełna 13mm wysokości powodują, że zegar pasuje niemal na każdy nadgarstek. Niestety, połączenie uniwersalnego rozmiaru ze zbitym kształtem koperty odbiły się negatywnie na uszkach pomiędzy którymi to można zmieścić jedynie 20mm pasek. Do samej jakości jej wykonania za to nie można mieć już żadnych uwag. Polerowane i szczotkowane powierzchnie, fazowania krawędzi, wykończenie przestrzeni między uszami, tu wszystko zostało wykonane z należytą starannością. Także zewnętrzny stały pierścień ze skalą tachymetru prezentuje się bardzo okazale. Zarówno jego kolor jak i nadruk skali tachymetru nie budzą żadnych zastrzeżeń i świetnie współgrają z kolorystyką tarczy. Uzupełnienie koperty stanowią neutralne przyciski i koronka, na której to dla mnie zabrakło loga Vratislavi.  
 
Tarcza w tym projekcie jest czyś co wzbudza największe kontrowersje a równocześnie tworzy niemal cały efekt zegarka. Spoglądając na trapezowe pola pod totalizatorami ciężko nie domyślić się, że inspiracją był tutaj słynny model Tudora – tylko czy to źle? Moim zdaniem jak czerpać to z najlepszych a jeżeli jeszcze dodaje się coś od siebie to nie mam więcej pytań. Połączenie pięknej zieleni wyposażonej w szlif promienisty tarczy z delikatną wewnętrzną powłoką antyrefleksyjną oraz dużymi polerowanymi nakładanymi indeksami gwarantują nam niesamowite refleksy świetlne. Ten zegarek po prostu kocha światło i warto go podziwiać właśnie w słoneczne dni. Co prawda obecność warstwy AR powoduje, że tarcza wydaje się o ton jaśniejsza od koloru zewnętrznego pierścienia, jednak mi to kompletnie nie przeszkadzało. Równie ciekawy efekt tworzą obecne pomarańczowe akcenty, które to znalazły się nad indeksami godzinowymi, grotach małych wskazówek oraz centralnej stopera. Całość projektu uzupełniają polerowane wskazówki wypełnione białą masę luminescencyjną, której to jednak efekt świecenia nie zachwyca.
 
Dołączony do zestawu dość cienki wentylowane pasek świetnie oddaje ducha epoki lat siedemdziesiąty. Niestety jego 20mm szerokość i niewielka grubość odbiega co nieco od dzisiejszych standardów. Także jego jakość na pewno nie zwali nikogo z nóg. Rzekłbym nawet, że czuć tu lekki powiew księgowego chociaż od ręki byłbym wstanie wymienić i gorsze paski dołączane do wielu droższych zegarków. Jako plus należy wspomnieć, że jest on dość miękki przez co dobrze układa się na naszym ręku. Jego połączenie z lekko wyprofilowaną niewielką kopertą gwarantuje nam całkiem przyzwoity komfort użytkowania Vratislavi. Zadbano tu także o odpowiedni dobór kolorystyk, który fajnie wpisuje się w całość projektu a jego zwieńczenie stanowi bardzo ładna, szczotkowana, sygnowana klamra. 
Pod ascetycznym, zakręcanym, szczotkowanym deklem, który to wraz z kopertą gwarantuje nam przyzwoitą klasę wodoszczelności wynoszącą WR100 skryta jest kwarcowa dusza zegarka. W drugiej serii Vratislavi Heritage Chrono za życie, a w sumie powinienem powiedzieć za jego brak odpowiada japońska konstrukcja grupy Seiko o symbolu VK64. Mechanizm ten wyposażony został w kompilację datownika, godzinnego stopera, wskaźnika dwudziesto cztero godzinnego i co najgorsze pozbawiony został sekundnika. To rozwiązanie powoduje, że na tarczy nie dzieje się kompletnie nic i chcąc wywołać na niej choćby odrobinę ruchu musimy włączyć stoper. Oczywiście, w codziennym użytkowaniu to rozwiązanie w niczym nie przeszkadza ale moje osobiste skrzywienie mechanikami powoduje, że lubię czasem po prostu spojrzeć na płynącą sekundę. Dokładność tego mechanizmu jak zawsze w przypadku kwarcowych konstrukcji jest kwestią pomijalną a jego obsługa ogranicza się jednie do wymiany raz na dwa/trzy lata baterii czy ewentualnej korekty daty.
 
Świetne proporcje dopracowanej koperty, piękna tarcza z nakładanymi indeksami, niepowtarzalna kolorystyka oraz klimatyczny pasek oddający ducha epoki stanowią mieszankę wybuchową. Wady, choć są to dla mnie nie wpływają specjalnie na odbiór całości. Oczywiście, pasek mógłby mieć te jeden może dwa milimetry więcej i być ciut grubszy, dekiel mógłby posiadać ciekawy grawer a na koronce można by umieścić logo. Także w moim odczuciu nie zaszkodziłby zastosowanie tu mechanizmu z sekundnikiem, który wprowadziłby tą tak pożądaną odrobinę życia na tarczy. Tylko te wydawać by się mogło niewielkie zmiany odbiłyby się na pewno negatywnie na cenie końcowej, która to została skalkulowana wyjątkowo przyzwoicie. 650 złotych za zegarek zaprojektowany w Polsce, wyposażony w japoński, kwarcowy mechanizm oraz szafirowe szkło wydaje się być naprawdę sensowną propozycją.
 
Podsumowując zaś sam model Heritage Chrono, to już jego pierwsza edycja wyglądała bardzo interesująco. Sam nawet przez chwilę zastanawiałem się czy nie zaryzykować i nie wpisać się na listę chętnych. Niestety, dostępna wówczas kolorystyka dość mocno powielała się z zegarkami z mojej kolekcji. Do tego doszła jeszcze moja znana wszystkim średnia miłość do kwarcowych mechanizmów, która ostatecznie przeważyła szalę na nie. Efekt końcowy mogłem więc jedynie podziwiać i oceniać ze zdjęć publikowanych przez szczęśliwych użytkowników na forach. Muszę jednak przyznać, że niebieska wersja dla mnie do dnia dzisiejszego zbyt mocno kojarzyła się z Tudorem i to pomimo wiadomych różnic a i srebrna także nie wywołuje u mnie żadnych większych emocji. W przypadku drugiej serii sprawa ma się zupełnie inaczej. Zarówno wersja musztardowa jak i testowana butelkowa zieleń wyglądają bardzo atrakcyjnie i na pewno są warte zainteresowania. Po sprzedaży orienta cesarskiego w mojej kolekcji brakuje nadal zielonego zegarka a tydzień obcowania z Vratislawią tym bardziej uzmysłowił mi, jak trudno znaleźć jego interesującego następcę. Gdyby tylko VC była wyposażone w mechaniczne serce poszukiwania mógłbym uznać za zakończone. Taki projektom mówimy zdecydowane tak i czekamy na kolejne modele Vratislavi, a niektóre zapowiadają się naprawdę ciekawie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz