środa, 21 sierpnia 2013

Invicta Reserve Men's Ocean Speedway 0741

Invicta Reserve Men's Ocean Speedway 0741 - data zakupu: 08.2013 Niestety z moich ambitnych planów związanych z systematycznym pisaniem recenzji niedrogich zegarków póki co nic nie wyszło – ot proza życia. Natłok obowiązków spowodował, że coraz mniej czasu mogłem poświęcać swojej pasji, a nowe cele życiowe dość mocno zaangażowały mój czas jak i wszelkie wolne środki. Nie znaczy to, że pomysł ten całkowicie porzuciłem – po prostu musi on poczekać z realizacją na lepsze czasy. Pomimo to nadal zdarza mi się wieczorem zaglądnąć na fora zegarkowe i przejrzeć oferty ulubionych sprzedawców.
W efekcie co jakiś czas udaje mi się wyłuskać jakąś ciekawostkę powodującą szybsze bicie serca, która mocno zachęca do zakupu. Niestety, inne cele wydatkowe, spowodowały, że na swoją pasję nie mogłem poświęcić żadnej większej kwoty i niektóre perełki pozostały jedynie w strefie marzeń. Sytuacji nie ułatwiał także fakt, że mógł to być jedyny zakup w tym roku poza planowanym forumowcem Chinawatches – czyli Żubrem. Przed podjęciem ostatecznej decyzji długo zastanawiałem się nad jej słusznością. A jakie wymagania musiała spełnić bohaterka recenzji aby dołączyć do mojej skromnej kolekcji? Analizując noszone przeze mnie przy panujących ostatnio w Polsce aurze zegarki, uświadomiłem sobie, że zazwyczaj są to modele sportowe – nurki bądź chronografy, które dobrze radzą sobie z wysoką temperaturą i pasują do mniej formalnych ubrań. Do tego byłoby całkiem nieźle, gdyby dało się to jeszcze połączyć z moją niemalejącą sympatią do mechanicznych chronografów, a jakby było tego mało najlepiej aby wszystko to zmieściło się w kwocie ok. 1000 PLN. Niemożliwe? A jednak… Po raz kolejny zatoka nie zawiodła… Tak dochodzimy do Marki Invicta. Historycznie, jest to firma szwajcarska która nie wytrzymała bumu kwarcowego w latach 70. W roku 1991 została przejęta przez amerykanów i tak jest do dziś. W bogatej ofercie możemy znaleźć cały przekrój ciekawych modeli wyposażonych w najróżniejsze mechanizmy wszelakiej produkcji. Poza odważną stylistyką charakterystyczną cechą zegarków z tym logo jest ich rozmiar. Amerykanie znani są z swojego zamiłowania do rzeczy dużych i nie inaczej jest także właśnie z tymi zegarkami, bo średnica oscylująca nie raz w granicach 50mm przewidziana jest raczej na spory nadgarstek – bądź po prostu dla społeczeństwa, które nie obawia się lekkiego „przerysowania” i kocha fast foody ;). Nie zmienia to faktu, że kilka modeli mają naprawdę interesujących i wartych bliższego poznania. Po skutecznym zalicytowaniu przyszło szara rzeczywistość związana z dokonaniem zakupu zza wielkiej wody – bo warto dodać, że właśnie w aktualnej ojczyźnie Invicty te zegarki można kupić najtaniej. Długie oczekiwanie zakończone uiszczeniem opłat celnych oraz Vatu dopiero pozwoliło mi się cieszyć z nowego zakupu – a naprawdę jest z czego. Po wyjęciu bohaterki z tragicznego żółtego skóropodobnego opakowania, możemy poczuć, że jest to zawodnik wagi ciężkiej. 47mm średnicy (a z wypustkami na bezelu 49mm!!), 17mm wysokości, 56mm rozmiaru od ucha do ucha i do tego bransoleta z pełnych ogniw – to po prostu musi ważyć – i waży razem przeszło 300 gram!. W całości szczotkowana koperta uzupełniona została masywnymi lekko zagiętymi uszami. Niestety, zgubić 17mm wysokości takim zabiegiem się nie udało, jednak mimo wszystko zabieg ten cieszy i sprawia, że przy takim jak mój 18,5cm nadgarstku można próbować ją wygodnie nosić. Po prawej stronie tradycyjnie znalazły się przyciski od chronografu oraz sygnowana niezakręcana koronka. Przyciski chodzą dość miękko jak na zastosowany automatyczny mechanizm, a koronka wymaga wyczucia celem ustawienia jej w kolejnych pozycjach. Z lewej strony koperty na sporej powierzchni bocznej wygrawerowano logo marki. Zwieńczenie koperty stanowi jeden z najbardziej kontrowersyjnych elementów zegarka, czyli 120 klikowy, jednokierunkowy bezel. Spoglądając na jego design nie można mieć złudzeń, że twórcy mocno zapatrzyli się na model Tag Heuer’a z serii Aquaracer. Trzeba im jednak przyznać, że wiedzieli skąd czerpać inspirację, bo robi on niesamowite wrażenie. Ryflowana powierzchnia została uzupełniona arabskimi indeksami 10-minutowymi oraz 5-minutowymi punktami. Dodatkowo, przy punktach znalazły się charakterystyczne wypustki ułatwiające pewny chwyt. Sam bezel pracuje z lekkim, przyjemnym oporem i łatwo daje wyczuć kolejne położenia. Zauważyć jednak należy, że przy wodoszczelności na poziomie 10ATM stanowi on raczej jedynie atrakcyjny wizualnie dodatek wizualnie zmniejszający potężną konstrukcję niż prawidłową „nurkową” funkcję. Pod płaskim szkłem zwanym przez Invictę flame fusion, które to ma być połączeniem szkła mineralnego oraz szafiru, znajduje się bardzo ładna tarcza naszej bohaterki. Została ona wykonana z materiału udającego włókno węglowe, uzyskując bardzo ciekawy efekt. Na jej zewnętrznej stronie znalazł się ring z nadrukowaną skalą sekundową. Dobre wrażenie robią także naniesione indeksy godzinowe, na których znalazła się biała masa luminescencyjna, która także pokryto centralne polerowane wskazówki: godzinową, minutową oraz grot sekundnika chronografu. Ciekawie zostało tu wkomponowane logo marki, stanowiące przeciwwagę wskazówki sekundowej stopera.. W centralna część tarczy otoczonej metalowym ringiem zlazły się subtarczki chronografu – na godzinie 9 30-minutowa na 6 - 12 godzinna. Nie zbrakło oczywiście tu także małej sekundy na godzinie 3. One także zostały podkreślone metalowymi ramkami oraz polerowanymi wskazówkami. W centralnej części dopatrzeć możemy się jeszcze loga marki i nazwy rodziny modeli jak i bardzo finezyjnego okienka srebrnej daty, które mi osobiście kojarzy się z produktami Seiko i nie jest to podobieństwo przypadkowe. Stonowana szaro czarno srebna kolorystyka jest jednak dość „zachowawcza”. Szkoda, że producent nie pokusił się o przełamanie jej jakimkolwiek kolorystycznym akcentem co przy co by nie było sportowym charakterze zegarka aż się prosi. To co najbardziej mnie przekonało do tego zakupu to właśnie serce Invicty. Pod przeszklonym zakręcanym deklem schowany został mechanizm o nazwie własnej NE78A nie będący jednak inhousem. Przyglądając się dokładniej wahnikowi dostrzec możemy symbol SII oznaczający, że przy jego produkcji brało udział Seiko. Poszukując dalszych informacji na ten temat dowiadujemy się, że 34 kamieniowa konstrukcja oparta została o japoński mechanizm serii 8R28 i wyprodukowana przez spółkę córkę Seiko - Time Module w Hong Kongu. Pracujący z częstotliwością 8Hz czyli 28800 wahnięć na godzinę mechanizm charakteryzuje się 45 godzinną rezerwą chodu, możliwością ręcznego dokręcania sprężyny i stop sekundą. Jego praca jest przyjemna a rotor przy normalnym użytkowaniu jest niesłyszalny i niewyczuwalny. Jak przystało na Seiko nie mogło być tutaj żadnych problemów. Wstępnie odchyłki dobowe mieszczą się w przedziale kilku sekund na plus na dobę. Invicta standardowo wyposażona jest w masywną 24mm bransoletę wykonaną z pełnych ogniw. Urozmaicenie designu stanowić mają dwie polerowane linie idące wzdłuż całej bransolety. Zwieńczona została ona wygodnym zapięciem motylkowym. Pomimo sporego komfortu, który gwarantuje nam bransoleta w upalne dni, w moim odczuciu dodaje ona jeszcze sporej masywności, tworząc naprawdę zawodnika wagi ciężkiej. Stąd sam noszę ją na ręcznie robionym pasku ze skóry rekina (po raz kolejny wielkie dzięki Przemek!), który w moim odczuciu fajnie współgra z tarczą, a sportowy charakter Invicty zachęca do dalszego eksperymentowania z innymi ubrankami. Jest to już kolejnym chronograf w mojej kolekcji i niewątpliwie to właśnie mechanizm był jednym z głównych powodów jej zakupu. W cenie jakiej udało mi się nabyć ten zegarek (łącznie z opłatami ok. 1200zł) stanowi on nie lada gratkę, gdyż parametrami przewyższa on zarówno szwajcarską Etę C01.211, chińskie ST-19 czy rosyjskie 3133, a jego bezpośrednim konkurentem jest leciwy ale bardzo udany Valjoux. Jednak w sugerowanej cenie detalicznej zegarka (ok. 3200zł!) jego opłacalność już jest mocno dyskusyjna. Kwota ta, pozwala spokojnie przebierać w wyrobach bazujących właśnie na szwajcarskich wyrobach ETY z rodziny 775x. Na szczęście, zegarki tej marki bardzo często są do kupienia w sporych promocjach i to zarówno w sklepach internetowych jak i w licytacjach na zatoce, w efekcie czego możemy stwierdzić, że jest to jeden najtańszych automatycznych chronografów na rynku. Szkoda tylko, że póki co nie udało mi się znaleźć innej firmy bazującej na tym mechanizmie bo amerykański produkt z powodu rozmiaru i designu nie jest raczej przeznaczony dla każdego. Mam nadzieję, że niedługo ta sytuacja ulegnie zmianie i rynek mechanicznych chronografów będzie miał nowego mocnego zawodnika, a może nawet lidera. U mnie zegar pełni rolę typowego sportowego letniego kompana, który przy swoim słusznym rozmiarze mocno rzuca się w oczy. Dlaczego letniego? Bo przy jego wysokości i wymiarach nie da się ukryć jego „tool watchowego” charakteru, a i zmieścić pod mankiet koszuli będzie go raczej ciężko. Podsumowując, poza ceną, na plus możemy zaliczyć całkiem niezłe wykonanie, ciekawy bezel i świetnych mechanizm. Minusy? Poza dyskusyjnym wtórnym designem bezela, przy nurkowym wyglądzie wodoodporność na poziomie 10Atm dziwi, do tego zauważyć należy przeciętne świecenie zastosowanej lumy oraz brak szafirowego szkła. Wypada zatem zadać pytanie - czy warto? Jeżeli masz spory nadgarstek i lubisz duże, rzucające się w oczy zegarki to na produkcie invicty na pewno się nie zawiedziesz. Jeżeli jednak już zdecydujesz się na amerykański produkt, to warto go poszukać na wyprzedażach i promocjach gdzie zegarki te można kupić w duże lepszej i adekwatnej do wykonania cenie.

1 komentarz: