Glycine Combat 7 3898.14AT7 P-TB3 (data testu 02.2016)
Pomimo,
że w kolekcji wciąż nie mam prawdziwego, militarnego zegarka, to od zawsze
miałem do nich słabość. Wydaje mi się, że ich prosta, uniwersalna i przede
wszystkim praktyczna stylistyka dobrze pasuje do mojego codziennego stylu
życia. Cechy te sprawiły, że już na początku swojej przygody zegarkowej stałem
się posiadaczem bardzo udanego i lubianego modelu jakim jest Seiko 5 SNK803K2.
Niestety, jego niewielkie rozmiary spowodowały, że aktualnie cieszy on już
innego użytkownika, a w moim pudełku pozostała po nim jedynie pustka, której nadal nie potrafię
zapełnić. Oczywiście, przez ostanie lata kilkakrotnie już próbowałem znaleźć godnego następcę dla budżetowej
piątki, ale zawiesiła ona poprzeczkę na tyle wysoko, że żaden z dotąd
zakupionych zegarków
nie był w stanie sprostać temu wyzwaniu.
Kiedy usłyszałem, że do naszej
redakcji ma dotrzeć na testy zegarek marki Glycine nie wiedziałem jeszcze, że to właśnie on może okazać
się godnym rywalem dla spuścizny pozostawionej po militarnej piątce. Co prawda
firma ta od zawsze kojarzyła mi się
z ich sztandarowym produktem jakim jest model Airman, jednak w swoim portfolio
ten szwajcarski producent posiada również linię zegarków sygnowanych przydomkiem „Combat”. Już sama nazwa wskazuje, że seria ta ma spore militarne
aspiracje. Jak to dokładnie wygląda w praktyce przyszło mi się przekonać na bazie przesłanego do
redakcji modelu Combat 7.
Po otrzymaniu i rozpakowaniu
paczuszki ze sporym uśmiechem zareagowałem na kolorystykę otrzymanego do testów egzemplarza.
Skojarzenia ze wspomnianą na wstępie piątką stały się oczywiste. Piaskowy
odcień tarczy w połączeniu z parcianym paskiem typu nato od razu przywołały we
mnie miłe wspomnienia. Pomijając więc pudełko wraz z całą jego zawartością, bez chwili
zastanowienia zabrałem się za
przymiarkę testowanego modelu Glycine, a efekt? Całkiem niezły! Co w przypadku
specyficznej urody militarnych czasomierzy należy zaliczyć na spory plus!
Pewnie wiele osób w tym momencie
zastanawia się, czy przypadkiem zegarek, którego cena przekracza pułap trzech tysięcy złotych nie powinien
wywoływać aby efektu „wow” na ręku? W przypadku modeli militarnych moim zdaniem
zdecydowanie nie. To właśnie ich surowa, prosta i ponadczasowa stylistyka
stanowi o ich prawdziwej sile. Brak specjalnych funkcji sprawia, że ich głównym zadaniem jest po
prostu wskazywanie czasu, a ich praktyczna strona przeważa tu nad designem. I
taka właśnie jest testowana przeze mnie Glycine. Nie zmienia to oczywiście
faktu, że kwota jaką przyjdzie nam za nią zapłacić ma również
swoje odzwierciedlenie w jakości wykonania i poza stylistyką porównywanie jej do
wspomnianej na wstępie, japońskiej piątki mija się po prostu z celem.
Abstrahując więc już od
analogii do Seiko przyjrzyjmy się bliżej tej militarnej propozycji
szwajcarskiego producenta.
Już na wstępie sporym
zaskoczeniem okazały się dla mnie wymiary opisywanego Combat’a. Ilekroć podczas
testu spoglądałem na nadgarstek nie mogłem uwierzyć, że na ręku mam zegarek o
średnicy aż 42 mm. Sytuacja ta intrygowała mnie na tyle, że dwukrotnie
mierzyłem zegarek suwmiarką, aby potwierdzić dane ze specyfikacji producenta.
Kluczem do sukcesu okazuje się oczywiście jasna kolorystyka, która została tu połączona
z polerowaną lunetą. Takie
zestawienie spowodowało, że
optycznie zegarek wygląda na sporo mniejszy niż jest w rzeczywistości. Także
niewielkie wymiary od ucha do ucha oraz wysokość wynoszące odpowiednio 50 mm i
12 mm przekładają się bezpośrednio na proporcje koperty, a to w konsekwencji na
komfort jej użytkowania. Wszystkie powierzchnie, w tym również specyficzna osłona sygnowanej,
niewielkiej koronki, zostały wypolerowane na lustro. Jedynie na górnej powierzchni uszu
producent pokusił się o zastosowanie odrobiny odmiany w postaci lekkiego
szczotkowania.
Krótkie, dobrze wyprofilowane uszka nie
są również bez
znaczenia dla zastosowanego w zestawie paska. To właśnie dzięki takiej
konstrukcji zegarek wyjątkowo dobrze współgra z wszelkiej maści parciakami.
Jeżeli jednak nie jesteście zwolennikami takich pasków, moim zdaniem na skórze Combat będzie
prezentować się równie
atrakcyjnie. Zresztą pozostałe wersje kolorystyczne siódemki w takim właśnie połączeniu
występują. Wspominając już o pasku trudno jednak się nie zgodzić, że to właśnie jego stylistyka
stanowi mocny, militarny akcent projektu. Obecność metalowych szlufek, sporej,
szczotkowanej, sygnowanej klamerki oraz sama jego spora długość, która zmusza nas do
lekkiego jego wywinięcia,
tworzą spójną całość i dodają całości
roboczego charakteru. Nie sposób
również jest nie
zauważyć praktycznej strony tego typu pasków, które
idealnie sprawdzają się w upalne dni oraz stanowią świetną i przede wszystkim
komfortową alternatywę dla ich skórzanych odpowiedników.
Na tarczy widać dziedzictwo marki
związane z lotnictwem. Prosta, czytelna tarcza w charakterystycznym stylu dla
zegarków typu pilot
prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Duże, godzinowe, arabskie indeksy zostały
perfekcyjnie wykonane za pomocą sporej ilości masy luminescencyjnej.
Dzięki temu uzyskały one lekko przestrzenny charakter zaś ich kolor idealnie
współgra z odcieniem zastosowanego paska. W miejsce indeksu na godzinie
trzeciej ładnie wkomponowano okienko datownika, dzięki czemu nie zaburzono
symetrii tarczy. Wszystkie nadruki i napisy na tarczy wykonane zostały czarnym
kolorem, który dobrze pasuje do obwolut
prostych wskazówek – godzinowej i minutowej.
Na tych oczywiście również nie
mogło zabraknąć masy luminescencyjnej, choć jej kolor jest o ton
jaśniejszy niż tej użytej do wykonania indeksów godzinowych. W efekcie tego zabiegu
w nocy wskazówki
świecą wyraźniej lepiej i dłużej. Jedyny akcent kolorystyczny ożywiający tarcze
stanowi czerwona wskazówka
strzelistego sekundnika. Wszystko to podziwiać możemy przez szafirowe szkło, co
w tym pułapie cenowym jest oczywiście standardem.
W konsekwencji zastosowanego
paska w codziennym użytkowaniu nie będziemy mogli skorzystać z umieszczonej w
zakręcanym dekielku szklanej witryny. Jeżeli jednak zastosujemy dla niego
alternatywę, to w efekcie będziemy mogli podejrzeć pracę mechanizmu o
oznaczeniu producenta GL-224. Nie jest to nic innego niż popularna szwajcarska
eta 2824-2, która w
testowanym egzemplarzu została przyozdobiona przez producenta. Zabieg ten
jednak ograniczył się tylko i wyłącznie do umieszczenia logo na rotorze. Poza
tym jest to nadal sprawdzona konstrukcja, bazująca na 25 kamieniach
łożyskujących i pracująca z częstotliwością 4 herców. Rezerwa chodu oscyluje tu w
granicach 38 godzin, co na tle dzisiejszej konkurencji niczym specjalnym się
nie wyróżnia. Oczywiście, mamy to również możliwość skorzystania z ręcznego dokręcania sprężyny
jak i funkcji stop sekundy.
Militarny model od Glycine nosi
się bardzo dobrze, choć przeszło tydzień testów sprawił, że zdałem sobie również sprawę z pewnych
wad tego projektu. Wynikają one głównie
z zastosowanej specyficznej, wymagającej kolorystyki. To właśnie ona powoduje,
że zegarek staje się mocno zobowiązujący, a dobór odpowiedniej garderoby może okazać
się nie lada wyzwaniem. Mam również
wrażenie, że w tej wersji Combat 7 jest po prostu zegarkiem sezonowym, który idealnie wpisuje się
w wakacyjne klimaty, co dodatkowo podkreśla także zastosowany w zestawie
parciany pasek typu nato. Spoglądając na zegarek z tej perspektywy okazuje się,
że może on stanowić świetną alternatywę dla osób, które nie przepadają za zegarkami typu „diver” i stanowczo wolą bardziej
klasyczną, stonowaną stylistykę. Należy jednak wówczas pamiętać o jego klasie
wodoszczelności wynoszącej jedynie WR50. Jedno
jest pewne – szukając ciekawy zegarków typu pilot warto zapoznać się bliżej z
ofertą marki Glycine, czego najlepszym przykładem jest testowany przeze mnie
model.
Biłbym się z myślami, choć niezbyt intensywnie, czy kupić Seiko 5 (w podobnej kolorystyce - np. SNZG07J1), czy recenzowaną Glicinę? Szwajcar ma szafir, ale Seiko 100 m oraz dzień tygodnia, więc technicznie wychodzi na remis. Co do ceny to 5:0 dla Seiko, które można dostać za 600 zł, a wykonanie zegarka wstydu Japończykom nie przynosi. Jeśli chodzi o faktor prestiżu, to Seiko przecież niczego sobie, o Glicine słyszeli tylko zegarkowi bramini, dość wtajemniczeni.
OdpowiedzUsuńPS. Co prawda jest ETA 2824 (i to przyozdobiona - ale z drugiej strony w zegarku militarnym??) spotykana też w szwajcarach za 10 tys. więc tu można zastanawiać się, butelka jest pusta od połowy, czy pełna w połowie? :)