wtorek, 8 marca 2016

Aerowatch Renaissance Black Tornado Grande Squelette Mecanique 50931 NO08



Aerowatch Renaissance Black Tornado Grande Squelette Mecanique 50931 NO08 (data testu 02.2016)

Uff, jak zaczynacie czytać ten tekst to znaczy, że przebrnęliście przez jedną z najdłuższych nazw zegarka z jaką dotychczas miałem do czynienia. Czy jednak poza jej długością produkt ten ma nam coś więcej do zaoferowania? Oczywiście, że tak! I to wbrew pozorom całkiem sporo. Co dokładnie jest w nim takiego specjalnego przyszło mi się osobiście przekonać podczas przeszło tygodniowego testu tego właśnie modelu. Zacznijmy jednak od początku.



Współpraca z portalem Zegarki i Pasja ma definitywnie swoje dobre strony. Ledwo zdążyłem zapakować i odesłać niedawno opisywane modele od Xicorra i Glycine, a już dwa kolejne kartoniki leżały czekając grzecznie na swoją kolejkę. Chwila zastanowienia zaowocowała wylosowaniem i otwarciem paczuszki pochodzącej od dystrybutora marki Aerowatch na Polskę. Ponieważ dotychczas tego szwajcarskiego producenta kojarzyłem głównie z dość konserwatywnymi modelami i stonowaną stylistyką, łatwo wyobrazić sobie jak spore było moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłem co czekało na mnie w środku paczuszki. O otrzymanym do testów zegarku można bowiem powiedzieć niemal wszystko, ale na pewno nie można użyć do jego opisu dwóch wspomnianych wcześniej przymiotników. Wszystko to za sprawą zaszytego w przydługiej nazwie słowa „Squelette”.


Wielokrotnie już w swoich testach powtarzałem, że nigdy nie byłem specjalnym fanem zegarków o tej stylistyce. W większości modele te po prostu wydają mi się zbyt nachalne i rzadko kiedy wywołują we mnie jakiekolwiek większe emocje, a nawet jeżeli, to nie są to pozytywne odczucia. W przypadku modelu Renaissance muszę się jednak przyznać, że nasze początki nie były aż tak złe jakby to mogło się początkowo wydawać. Ba, z czasem odkryłem nawet odrobinę przyjemności związaną z noszeniem tak ekscentrycznego zegarka oraz z faktu możliwości podziwiania pracy mechanizmu od strony tarczy. Spora jest w tym zasługa zastosowanej przez producenta wyrazistej kolorystyki, bo połączeniu czerni z pomarańczowymi akcentami ciężko odmówić specyficznego uroku. Jeżeli jednak nie jesteście fanami koloru pomarańczowego producent w ofercie ma dostępne również dwa inne warianty.


Już pierwsza przymiarka Aerowatch’a okazała się całkiem miłym zaskoczeniem. Katalogowe wymiary koperty zakłamują co nieco obraz tego co widzimy na naszym nadgarstku. Zegar bowiem pomimo swoich rozmiarów nad wyraz dobrze układa i prezentuje się na ręku. Bliższe oględziny także nie przyniosły żadnych nieprzyjemnych rozczarowań. Czarna powłoka PVD prezentuje się bardzo atrakcyjnie i to właśnie ona optycznie tonuje dość spore rozmiar koperty. Także jej kształt i proporcje nie pozostawiają żadnego miejsca do narzekań. Pomimo średnicy wynoszącej 44 mm, producentowi udało się zachować rozsądny wymiar od ucha do ucha wynoszący 51 mm i to przy bardzo sensowej, niespełna 12 mm wysokości.


W przypadku skeletonów, to co widzimy jako tarczę jest niczym innym niż odpowiednio ozdobionym mechanizmem naszego zegarka. Niestety, większość tego typu projektów, z którymi do tej pory miałem przyjemność obcować, nie mogła poszczycić się chociaż odrobiną czytelności, a ich estetyka pozostawiała sporo do życzenia. Winę za to ponosiły głównie zastosowane do ich napędu mechanizmy, które po prostu nie grzeszyły swoją urodą. W przypadku Aerowatcha sprawa ma się jednak zupełnie inaczej. To, co widzimy przez szafirowe szkło i to nie ważne czy przez to umieszczone w deklu czy też od frontu w niewielkiej lunecie, naprawdę może się podobać. Specjalna wersja bardzo lubianego przeze mnie Unitasa 6498 została tu pięknie przyozdobiona oraz pomalowana przez producenta na stonowany, ciemny kolor. Dzięki temu pięknie współgra ona z zastosowaną powłoką PVD tworząc spójną całość. Jedyne kolorystyczne akcenty stanowią widoczne mosiężne koła zębate, balans oraz przede wszystkim wyraziste, mocno odcinające się od tła, pomarańczowe wskazówki. I to właśnie one, w połączeniu z umieszczonymi na wewnętrznym pierścieniu indeksami godzinowymi w analogicznym kolorze sprawiają, że nie ma najmniejszego problemu z prawidłowym odczytem wskazań zegarka. Aby dodatkowo jeszcze wspomóc czytelność, producent pokusił się o umieszczenie w nich wstawek z masy luminescencyjnej. Efekt świecenia nie jest może powalający, ale na pewno wart odnotowania.


Poza wizualnymi zmianami w mechanizmie, producent nie pokusił się już o żadne dodatkowe jego modyfikacje. Nadal jest to jedna z najpopularniejszych, niemal legendarnych już konstrukcji z ręcznym naciągiem, wywodząca się jeszcze z zegarków kieszonkowych. Pracujący z częstotliwością 19800 wahnięć na godzinę balans przy pełnym naciągu sprężyny powinien zatrzymać się dopiero po upływie 50 godzin. To, o czym zawsze warto wspomnieć w przypadku Unitasa, to specyficzny, wyrazisty dźwięk tej opartej na 17 kamieniach łożyskujących konstrukcji.


Powinienem także powiedzieć kilka słów na temat zastosowanego w zestawie paska, a ten jak na złość nie byłby zły gdyby… No właśnie, gdyby nie specyficzny, skrzypiący dźwięk, jaki wydawał podczas jego użytkowania. Rozumiem, że zegarki o tej stylistyce są po to, aby zwracać na siebie uwagę, ale żeby robiły to jeszcze efektami dźwiękowymi? Tego po prostu się nie spodziewałem. Paradoksalnie poza tym, 22 mm, zwężany, czarny pasek o strukturze krokodyla okazał się nad wyraz wygodny. Zastosowana czarna, podwójna, motylkowa klamra z logo producenta i nawiązująca do akcentów na tarczy pomarańczowa nić użyta do jego przeszycia, także nie pozostawiały pola do narzekań. Tylko ten dźwięk… Po tygodniu użytkowania częstotliwość skrzypienia co prawda nieco zmalała i pewnie z czasem całkowicie ustanie, jednak pewien niesmak pozostał. Szkoda i liczę, że to przypadłość tylko testowego egzemplarza.


Ciężko zrozumieć gdzie dokładnie tkwi klucz do sukcesu danego modelu. Czasem decyduje o tym genialny projekt, innym razem zbiór i ilość precyzyjnych detali składających się w większą całość, a czasem jest to impuls, bądź miłość od pierwszego wejrzenia. Pomimo, że sam nadal nie do końca przekonałem się do zbyt dużej dozy ekshibicjonizmu testowanego modelu, muszę przyznać, że zegar może naprawdę się podobać. Zresztą najlepszym tego dowodem była ilość usłyszanych pod jego adresem „ochów” i „achów”. Cóż, chyba muszę się pogodzić z faktem, że moje poczucie estetyki nie nadąża za aktualnie panującymi w modzie trendami. Może po prosu się starzeję?


Do kogo więc skierowany jest Skeleton od Aerowatch’a? Wydaje mi się, że głównie do ludzi młodych oraz osób, które po prostu lubią wyróżniać się w tłumie. Zapewne przypadłby on również do gustu wszelkiej maści blogerom modowym, sportowcom, bądź osobom, które lubią i mogą przełamywać konwenanse. Niestety, owa ekstrawagancja ma także swoją mocno wymierną cenę. Chcąc stać się szczęśliwym posiadaczem testowanego modelu należy się liczyć z wydatkiem przekraczającym pułap dziesięciu tysięcy złotych. Spoglądając jednak na cenę przez pryzmat konkurencji należy przyznać, że została ona dość dobrze wyważona. Niełatwo znaleźć jest tańszą alternatywę o podobnej jakości wykonania. Mi na myśl przychodzą jedynie skeletony od Tissota, które mi mimo wszystko wydają mi się ciut mniej atrakcyjne. Maurice Lacroix o podobnej stylistyce to już kwota niemal dwukrotnie większa. Co ciekawe, zegar ten stanowczo mocniej zwracał na siebie uwagę niż większość ostatnio noszonych przeze mnie zegarków, ciężko więc odmówić mu swoistej urody i atrakcyjności. Mając na uwadze, że poza paskiem, do testowanego modelu nie można mieć żadnych uwag, jest to świetna pozycja dla osób szukających ekstrawaganckiego zegarka!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz