Aerowatch Renaissance Black Tornado Grande Squelette
Mecanique 50931 NO08 (data testu
02.2016)
Uff,
jak zaczynacie czytać ten tekst to znaczy, że przebrnęliście przez jedną z
najdłuższych nazw zegarka z jaką dotychczas miałem do czynienia. Czy jednak poza
jej długością produkt ten ma nam coś więcej do zaoferowania? Oczywiście, że
tak! I to wbrew pozorom całkiem sporo. Co dokładnie jest w nim takiego
specjalnego przyszło mi się osobiście przekonać podczas przeszło tygodniowego
testu tego właśnie modelu. Zacznijmy jednak od początku.
Współpraca
z portalem Zegarki i Pasja ma definitywnie swoje dobre strony. Ledwo zdążyłem
zapakować i odesłać niedawno opisywane modele od Xicorra i Glycine, a już dwa
kolejne kartoniki leżały czekając grzecznie na swoją kolejkę. Chwila
zastanowienia zaowocowała wylosowaniem i otwarciem paczuszki pochodzącej od
dystrybutora marki Aerowatch na Polskę. Ponieważ dotychczas tego szwajcarskiego
producenta kojarzyłem głównie z dość konserwatywnymi modelami i stonowaną
stylistyką, łatwo wyobrazić sobie jak spore było moje zaskoczenie, kiedy
zobaczyłem co czekało na mnie w środku paczuszki. O otrzymanym do testów zegarku można bowiem powiedzieć niemal wszystko, ale na pewno nie
można użyć do jego opisu dwóch wspomnianych
wcześniej przymiotników. Wszystko to za
sprawą zaszytego w przydługiej nazwie słowa „Squelette”.
Wielokrotnie
już w swoich testach powtarzałem, że nigdy nie byłem specjalnym fanem zegarków o tej stylistyce. W większości modele te po prostu wydają mi się zbyt
nachalne i rzadko kiedy wywołują we mnie jakiekolwiek większe emocje, a nawet
jeżeli, to nie są to pozytywne odczucia. W przypadku modelu Renaissance muszę
się jednak przyznać, że nasze początki nie były aż tak złe
jakby to mogło się początkowo wydawać. Ba, z czasem odkryłem nawet odrobinę
przyjemności związaną z noszeniem tak ekscentrycznego zegarka oraz z faktu
możliwości podziwiania pracy mechanizmu od strony tarczy. Spora jest w tym
zasługa zastosowanej przez producenta wyrazistej kolorystyki, bo połączeniu
czerni z pomarańczowymi akcentami ciężko odmówić
specyficznego uroku. Jeżeli jednak nie jesteście fanami koloru pomarańczowego
producent w ofercie ma dostępne również dwa
inne warianty.
Już
pierwsza przymiarka Aerowatch’a okazała się całkiem miłym zaskoczeniem.
Katalogowe wymiary koperty zakłamują co nieco obraz
tego co widzimy na naszym nadgarstku. Zegar bowiem pomimo swoich rozmiarów nad wyraz dobrze układa i prezentuje się na ręku. Bliższe oględziny
także nie przyniosły żadnych nieprzyjemnych rozczarowań. Czarna powłoka PVD
prezentuje się bardzo atrakcyjnie i to właśnie ona optycznie tonuje dość spore
rozmiar koperty. Także jej kształt i proporcje nie pozostawiają żadnego miejsca
do narzekań. Pomimo średnicy wynoszącej 44 mm, producentowi udało się zachować
rozsądny wymiar od ucha do ucha wynoszący 51 mm i to przy bardzo sensowej,
niespełna 12 mm wysokości.
W
przypadku skeletonów, to co
widzimy jako tarczę jest niczym innym niż odpowiednio ozdobionym mechanizmem
naszego zegarka. Niestety, większość tego typu projektów, z którymi do tej pory miałem
przyjemność obcować, nie mogła poszczycić się chociaż odrobiną czytelności, a
ich estetyka pozostawiała sporo do życzenia. Winę za to ponosiły głównie zastosowane do ich napędu mechanizmy, które po prostu nie grzeszyły swoją urodą. W przypadku Aerowatcha sprawa
ma się jednak zupełnie inaczej. To, co widzimy przez szafirowe szkło i to nie
ważne czy przez to umieszczone w deklu czy też od frontu w
niewielkiej lunecie, naprawdę może się podobać. Specjalna wersja bardzo lubianego
przeze mnie Unitasa 6498 została tu pięknie przyozdobiona oraz pomalowana przez
producenta na stonowany, ciemny kolor. Dzięki temu pięknie współgra ona z
zastosowaną powłoką PVD tworząc spójną całość. Jedyne
kolorystyczne akcenty stanowią widoczne mosiężne koła zębate, balans oraz
przede wszystkim wyraziste, mocno odcinające się od tła,
pomarańczowe wskazówki. I to właśnie one,
w połączeniu z umieszczonymi na wewnętrznym pierścieniu indeksami godzinowymi w
analogicznym kolorze sprawiają, że nie ma najmniejszego problemu z prawidłowym
odczytem wskazań zegarka. Aby dodatkowo jeszcze wspomóc czytelność, producent pokusił się o umieszczenie w nich wstawek z
masy luminescencyjnej. Efekt świecenia nie jest może powalający, ale na pewno
wart odnotowania.
Poza
wizualnymi zmianami w mechanizmie, producent nie pokusił się już o żadne dodatkowe jego modyfikacje. Nadal jest to jedna z
najpopularniejszych, niemal legendarnych już konstrukcji z ręcznym naciągiem,
wywodząca się jeszcze z zegarków kieszonkowych. Pracujący
z częstotliwością 19800 wahnięć na godzinę balans przy pełnym naciągu
sprężyny powinien zatrzymać się dopiero po upływie 50 godzin. To, o czym zawsze
warto wspomnieć w przypadku Unitasa, to specyficzny, wyrazisty dźwięk tej
opartej na 17 kamieniach łożyskujących konstrukcji.
Powinienem także powiedzieć kilka słów na temat
zastosowanego w zestawie paska, a ten jak na złość nie
byłby zły gdyby… No właśnie, gdyby nie
specyficzny, skrzypiący dźwięk, jaki wydawał podczas jego użytkowania.
Rozumiem, że zegarki o tej stylistyce są po to, aby zwracać na siebie uwagę,
ale żeby robiły to jeszcze efektami dźwiękowymi? Tego po prostu się nie
spodziewałem. Paradoksalnie poza tym, 22 mm, zwężany, czarny pasek o strukturze
krokodyla okazał się nad wyraz wygodny. Zastosowana czarna, podwójna,
motylkowa klamra z logo producenta i nawiązująca do akcentów na tarczy pomarańczowa nić użyta do jego przeszycia, także nie
pozostawiały pola do narzekań. Tylko ten dźwięk… Po tygodniu użytkowania
częstotliwość skrzypienia co prawda nieco zmalała i pewnie z czasem całkowicie
ustanie, jednak pewien niesmak pozostał. Szkoda i liczę, że to przypadłość
tylko testowego egzemplarza.
Ciężko
zrozumieć gdzie dokładnie tkwi klucz do sukcesu danego modelu. Czasem decyduje
o tym genialny projekt, innym razem zbiór i ilość
precyzyjnych detali składających się w większą całość, a czasem jest to impuls,
bądź miłość od pierwszego wejrzenia. Pomimo, że sam nadal nie do końca
przekonałem się do zbyt dużej dozy ekshibicjonizmu testowanego
modelu, muszę przyznać, że zegar może naprawdę się podobać. Zresztą najlepszym
tego dowodem była ilość usłyszanych pod jego adresem „ochów” i „achów”. Cóż, chyba muszę się pogodzić z faktem, że moje
poczucie estetyki nie nadąża za aktualnie panującymi w modzie trendami. Może po
prosu się starzeję?
Do
kogo więc skierowany jest Skeleton od Aerowatch’a? Wydaje mi się, że głównie do
ludzi młodych oraz osób, które po prostu lubią wyróżniać się w tłumie. Zapewne przypadłby on również do gustu wszelkiej maści blogerom modowym, sportowcom,
bądź osobom, które lubią i mogą
przełamywać konwenanse. Niestety, owa ekstrawagancja ma także swoją mocno
wymierną cenę. Chcąc stać się szczęśliwym posiadaczem testowanego modelu należy
się liczyć z wydatkiem przekraczającym pułap dziesięciu tysięcy złotych.
Spoglądając jednak na cenę przez pryzmat konkurencji należy przyznać, że
została ona dość dobrze wyważona. Niełatwo znaleźć jest tańszą alternatywę o
podobnej jakości wykonania. Mi na myśl przychodzą jedynie skeletony od Tissota,
które mi mimo wszystko wydają mi się ciut mniej
atrakcyjne. Maurice Lacroix o podobnej stylistyce to już kwota niemal
dwukrotnie większa. Co ciekawe, zegar ten stanowczo mocniej zwracał na siebie
uwagę niż większość ostatnio noszonych przeze mnie zegarków, ciężko więc odmówić mu swoistej urody i
atrakcyjności. Mając na uwadze, że poza paskiem, do testowanego modelu nie
można mieć żadnych uwag, jest to świetna pozycja dla osób szukających ekstrawaganckiego zegarka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz