Junghans Meister Calender 027/4505.44 (data testu
02.2016)
Dawno
już nie czułem tak sporego dreszczyka emocji związanego ze zbliżającym się
testem jak w momencie, gdy dowiedziałem się, że zmierza do mnie zegarek firmy
Junghans. Czym akurat na tle innych recenzowanych przeze mnie marek wyróżnia
się ten niemiecki producent? Otóż to właśnie jego zegarki od lat znajdują się w
kręgu moich zainteresowań oraz wielokrotnie stanowiły one solidną konkurencję
dla kupowanych przeze mnie egzemplarzy. Co prawda do tej pory żaden model
sygnowany gwiazdą w mojej kolekcji jeszcze się nie znalazł, ale już wiem, że
jest to jedynie kwestią czasu. Niewiele jest bowiem na rynku firm o tak mocno
wyczuwalnej, własnej tożsamości, które dodatkowo mogą przy tym poszczycić się
tak wyrazistym i co najważniejsze atrakcyjnym designem swoich produktów.
Zresztą, mając za sobą przeszło sto pięćdziesiąt lat doświadczenia oraz
posiadając w portfolio linię sygnowaną nazwiskiem Max Bill, ciężko aby ich
wyroby nie wzbudzały jakichkolwiek większych emocji. Takie dziedzictwo na pewno
zobowiązuje.
Kiedy
więc otrzymałem od redakcji informację, że mam spodziewać się na dniach
paczuszki, niemal jak dziecko przebierałem nóżkami ze zniecierpliwienia. W
końcu bowiem mogłem przekonać się, czy aby wielokrotnie przekładany przeze mnie
pomysł zakupu ich zegarka nie był przypadkiem błędem. Co prawda do ostatniej
chwili nie wiedziałem jaki dokładnie model otrzymam na testy, ale liczyłem, że
będzie to coś z najbardziej charakterystycznych linii tego producenta jakimi
niewątpliwie są serie Meister bądź wspomniane na wstępie zegarki sygnowane
nazwiskiem Max Bill.
I co najważniejsze - nie myliłem się. W paczuszce czekała na mnie bardzo miła
niespodzianka w postaci modelu Meister Calender o symbolu 027/4505.44 w przepięknej,
szarej kolorystyce. Już na wstępie przyznać się Wam muszę, że pomimo, iż przez
ostatnie lata przez moje ręce przewinęło się całkiem sporo zegarków, to nie
pamiętam, aby jakikolwiek z nich wywarł na mnie tak pozytywne pierwsze
wrażenie. Uwierzcie mi, że wcale nie jest tak łatwo jeszcze mnie czymś
zaskoczyć.
Kwintesencją
marki Junghans jest dla mnie ich charakterystyczny desing, szczególnie widoczny
we wspomnianych już na wstępie dwóch liniach produktowych. Prosty zabieg
polegający na zamontowaniu hesalitowego, mocno wypukłego szkła, w połączeniu ze
zmniejszoną niemal do minimum okalającą go lunetą sprawia, że to właśnie ich
produkty jak żadne inne są idealnym przykładem jak powinna wyglądać historyczna
stylistyka w nowoczesnym wydaniu. Cechy te wpłynęły również na optyczny odbiór
całego projektu. Spora wypukłość zastosowanego szkła mocno zaburzyła proporcje
samej koperty, w konsekwencji czego producentowi udało się ukryć jego niemałą,
bo niemal 13 milimetrową wysokość. Także niewielka jak na dzisiejsze standardy
średnica, wynosząca jedynie 40,5 milimetrów, została tu skutecznie
zrekompensowana poprzez zastosowanie minimalnej, polerowanej lunety, której
wykończenie nawiązuje do pozostałych powierzchni koperty. Wszystkie te zabiegi,
w połączeniu z rozsądnym rozmiarem od ucha do ucha wynoszącym 48 milimetrów
spowodowały, że Meister okazuje się być zegarkiem niemal dla każdego. Dawno już
nie miałem przyjemności obcować z takim modelem, który niezależnie od rozmiaru
naszego nadgarstka zawsze prezentuje się równie dobrze.
Także
tarcza nie pozostała obojętna na wpływ zastosowanego szkła. Dzięki niemu
nabrała dodatkowej obłości oraz zyskała specyficzną głębię. Najważniejsza jest
jednak sama jej stylistyka, która sprawia, że zegarka Meister nie da pomylić
się z żadnym innym modelem na rynku. Sterylne, smukłe indeksy godzinowe, które
zostały tu połączone z wyrazistym, grafitowym odcieniem tarczy, prezentują się
niesamowicie elegancko. Zaskakujący jest również panujący na niej ład i to
pomimo zastosowania wymagającej, dodatkowej funkcji pełnego kalendarza.
Projektantom należą się tu spore brawa, bo komplikacja ta w żaden negatywny
sposób nie odbiła się na czytelności wskazań, a wydawało mi się to niemal
niemożliwe do osiągnięcia. Aby jednak dodatkowo ją wspomóc, na wskazówkach
minutowej i godzinowej znalazły się dodatkowe wstawki wykonane za pomocą masy
luminescencyjnej. Efekt świecenia nie jest powalający, jednak na pewno wart
odnotowania.
Równie
ciekawe co sama tarcza jest to, co tak naprawdę determinuje jej wygląd. Mowa
oczywiście o zastosowanym mechanizmie, który możemy oglądać przez modną, obecną
w zakręcanym dekielku, szklaną witrynę. Konstrukcja o symbolu J800.3 stanowi
połączenie dobrze znanej Ety 2824-2, która została doposażona w dodatkowy moduł
Dubois Depraz 9130. Dzięki temu na tarczy pojawiły się charakterystyczne okienka odpowiedzialne
za wskazania nazwy dnia i miesiąca oraz subtarczka ukazująca
datę oraz fazy księżyca. Co ważne, dodatkowe funkcje nie odbiły się negatywnie
na wysokości całego mechanizmu. Aby ustawienie bieżącej daty nie
sprawiło nam nadmiernych problemów, w drewnianym pudełeczku
znalazł się nawet specjalny patyczek służący do obsługi umieszczonych w
dekielku przycisków. Poza dodatkowymi wskazaniami, parametry pracy
mechanizmu są tożsame z bazową wersją Ety 2824-2.
Warto
także powiedzieć słów kilka o zastosowanej w zestawie bransolecie. Początkowo
nie byłem do niej do końca przekonany i to nie ze względu na jej wykonanie, a
bardziej z powodów wizerunkowych. Niewiele jest bowiem eleganckich zegarków,
którym takie połączenie pasuje. Już jednak pierwsza przymiarka uświadomiła mi
co producent miał tu na myśli, bo Meister w tej konfiguracji prezentuje się równie atrakcyjnie, a
chcąc go co nieco odmienić, zawsze łatwiej dokupić będzie pasek. Nie sposób
także nie docenić wygody wynikającej z zastosowania stali w miejsce skóry, bo do jej ergonomii jak i zastosowanego zapięcia nie można mieć
żadnych uwag. Jeżeli jesteście zainteresowani zakupem tego modelu to opcja
bransolety jest na pewno warta rozważenia.
Dawno
już nie miałem okazji testować zegarka, w którym podobał mi się niemal każdy
jego szczegół. Kształt koperty, zastosowany mechanizm, piękna kolorystyka i to
magiczne, wypukłe szkło, a wszystko to razem dodatkowo wykonane zostało z
niemal legendarną już, niemiecką precyzją. Jest to jeden z niewielu zegarków,
którego nawet cena została dla mnie niemalże idealnie wyważona. Kwota przeszło
9000 złotych do małych może się nie zalicza, ale nawet przez chwilę nie mam
poczucia, że producent chce mnie naciągnąć na jakąś wyimaginowaną wartość
dodaną. Płacisz dokładnie za to co dostajesz, a co ważne, firma Junghans ze
swoją bogatą historią i doświadczeniem, spokojnie mogłaby co nieco do niej
dołożyć.
Niesamowita okazała się dla mnie również
uniwersalność testowanego zegarka, która to uzewnętrzniła się podczas
kilkudniowego jego noszenia. Linia Meister zazwyczaj kojarzyła mi się z
produktami przesadnie ugrzecznionymi i nad wyraz eleganckimi. Okazało się
jednak, że dzięki mocnej, szarej kolorystyce i obecności funkcji kalendarza, a
przede wszystkim dzięki zastosowanej bransolecie, testowany egzemplarz
prezentował się równie dobrze w towarzystwie mankietów eleganckich koszul jak i
przy mniej formalnej garderobie. Nieważne jednak co stanowiło dla niego tło, bo i
tak jego wyrazisty retro klimat zawsze wychodził na pierwszy plan powodując
przy tym zainteresowanie osób postronnych. Traktując jednak ten model jako
zegarek codzienny należy mieć na uwadze jego znikomą klasę wodoszczelności
wynoszącą zaledwie 3 atmosfery. Warto pamiętać również o zastosowanym w nim,
hesalitowym szkle, którego krystaliczna przejrzystość okupiona jest niestety
stanowczo mniejszą odpornością na wszelakie zarysowania. Cóż, taki już jego
urok. Podsumowując już swoją
przygodę mogę jedynie wyrazić swój żal, że zegarki te tak rzadko są spotykane
na forach zegarkowych, bo stanowią one świetną alternatywę dla produktów
szwajcarskich w zbliżonym pułapie cenowym w zamian oferując niepowtarzalny, własny design.
Świetna recenzja, zapraszam na mój nowy blog o zegarkach, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRecenzja jak zwykle dobrze napisana, ale ... no właśnie, czy zachwyt Autora nie jest zbyt intensywny? Zwłaszcza przy cenie 9 tys. za zegarek z haselitowym szkłem (w skali Mhosa to 1 of 10) i szczelnością na poziomie 3 atm? Przyznaję, estetycznie to cudeńko, ale czy za 9 tys. PLN nie wypadałoby firmie zrewanżować się klientowi zbliżonym do estetyki i wykonania poziomem technicznym? Zwłaszcza że lekko przerobiona Sellita sw500 zbyt gwałtownie nie rzuca na kolana. Spojrzałbym na ten zegarek inaczej, nawet przy tej cenie, gdyby szkiełko było wypukłe, ale mineralne, z powołką AR, a szczelność umożliwiała spacer w intensywnym deszczu, a w praktyce bezawaryjna pracę przez dłuższy czas.
OdpowiedzUsuńChyba że ta siermiężność jest przewrotna i stanowi element stylu? Można i tak spojrzeć, ale raczej w żartach.