Meistersinger Adhaesio GMT (data testu 01.2016) - test przeprowadzony dla portalu Zegarki i Pasja
Ludzie od zawsze
mieli słabość do wszystkiego co może ułatwiać im codzienne życie, tym bardziej
jeżeli jeszcze nie są to przedmioty zbyt skomplikowane. Generalizując można nawet
powiedzieć, że to właśnie prostota jest motorem napędowym dzisiejszego postępu. Co jednak
frazesy te mają wspólnego z tematem przewodnim naszego portalu jakim niewątpliwe są
zegarki? Wbrew pozorom okazuje się, że całkiem sporo czego najlepszym
przykładem jest dość dźwięcznie brzmiąca z nazwy marka Meistersinger, której to
właśnie zegarek dotarł do nas na testy.
Ta dość młoda, jak
na zegarkowe standardy, niemiecka firma z siedzibą w miejscowości Munster
powstała dopiero w roku 2001. Okazuje się jednak, że wiek nie był żadną
przeszkodą aby firma ta raptem przez dekadę stała jedną z bardziej
charakterystycznych i rozpoznawalnych marek. Jej produkty, swą niestandardową
stylistykę zawdzięczają bowiem swoim protoplastom pochodzącym jeszcze z XVIII
wieku, kiedy to powstawał dopiero dzisiejszy układ wskazań, a jedna wskazówka była
całkowicie wystarczająca aby określić precyzyjnie czas. I to właśnie ta dość
nietypowa jak na dzisiejsze standardy cecha, będąca kwintesencją prostoty,
stałą się znakiem rozpoznawczym tego niemieckiego producenta.
W moje ręce trafił
dość interesujący model jakim niewątpliwe jest Adhesio GMT, który swą premierę miał na
zeszłorocznych targach w Bazylei. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że firma, której
produkty do tej pory były jednoznacznie utożsamiane z minimalistycznym stylem
oraz jedną wskazówką, w przypadku testowanego modelu postanowiła urozmaicić go o
dodatkową funkcję wskazań drugiej strefy czasowej. Mając na uwadze moje
upodobanie do zegarków wyposażonych w dodatkowe komplikację na tą sytuację na pewno narzekać
nie mogę, choć zawsze mogło być lepiej, bo w portfolio firmy dostępne są również
modele wyposażone w moją ulubioną funkcję stopera. Sprawdźmy więc jak wygląda
ta niemiecka ekstrawagancja w minimalistycznym wydaniu.
Zważywszy, że przez moje ręce przeszła już ponad setka
nowych zegarków, ciężko aby samo pudełko mogło mnie czymś jeszcze zaskoczyć. Tu
jednak czekała na mnie miła niespodzianka. Po rozpakowaniu paczuszki, już nawet
papier w jaki producent zapakował swoje pudełko wzbudził moje pozytywne emocje,
a samo opakowanie w kształcie książki wywołało na mojej twarzy szczery uśmiech.
Dobrej lektury wszak nigdy nie odmówię, tym bardziej mając na uwadze czekającą na
mnie w jej wnętrzu zawartość. Patent w jaki w środku został zabezpieczony ten
co by nie było nietani model wart jest odnotowania. Naprawdę trzeba byłoby mieć
sporego pecha aby zegarek uległ uszkodzeniu podczas transportu. Uwalniając w
końcu „śpiewaka” z pudełka przyszedł czas aby zająć się jego bliższym
oględzinami.
Koperta posiada
klasyczne na dzisiejsze standardy wymiary wynoszące odpowiednio 41mm średnicy, 51
od ucha do ucha oraz 11mm wysokości, które idealnie pasują do
charakteru tego typowego, eleganckiego zegarka. Dodatkowo profil i kształt uszu
sprawiają, że koperta bardzo dobrze przylega do naszego nadgarstka dzięki
czemu, „śpiewakowi” nie straszne są nawet wąskie mankiety eleganckich koszul.
Poza polerowaną lunetą okalającą zastosowane szafirowe szkło i dodającą nutkę
elegancji, jej pozostałe powierzchnie zostały wykończone za pomocą delikatnego
szczotkowania. Pozytywne wrażenie sprawia również zastosowana
sygnowana koronka, którą operowanie nie przysparza nam najmniejszych problemów.
Kwintesencją
zegarka jest jednak jego tarcza, w której to zakodowane
zostało całe DNA niemieckiego producenta. To właśnie jej prostota w połączeniu
z zastosowaną smukłą oraz strzelistą wskazówką powoduje, że „śpiewaka” nie da się pomylić z
żadnym innym zegarkiem. Nie bez znaczenia jest tu również zastosowana
pięciominutowa skala połączona z charakterystyczną prezentacją godzin, spójną dla wszystkich modeli
tego producenta. Pomimo, że Adhesio GMT jest przedstawicielem zegarów typowo
garniturowych, to co widzimy jednak przez szafirowe szkło nie jest w żaden sposób nudne!
Dzieje się tu całkiem sporo, a to za sprawą dodanych właśnie funkcji kalendarza i
drugiej strefy czasowej. Aby zachować spójność z swoimi
dotychczasowymi produktami i pozostawić jedynie jedną wskazówkę,
producent obie funkcje przedstawił za pomocą dodatkowych, obrotowych
pierścieni, które to zostały umieszczone niżej niż reszta tarczy. Dzięki temu projekt
nabrał swoistej głębi, którą dodatkowo potęguje jeszcze zastosowana,
przeciwstawna sobie kolorystyka. Wszystkie te zabiegi niestety dość mocno
odbijają się na czytelności wskazań. Jest to cena z jaką należy się liczyć
chcąc posiadać ten dość nietuzinkowy zegar. Na pewno nie jest to zegar dla osób
oczekujących dokładności wskazań co do sekundy.
Jak to zazwyczaj
bywa, oryginalne paski rzadko kiedy przypadają mi do gustu. Nie inaczej jest
niestety w przypadku testowanego niemieckiego produktu. Dość gruba, czarna skóra o
strukturze aligatora okazuje się bowiem bardzo sztywna, a jej dopasowanie do
kształtu nadgarstka do łatwych nie należy. Nie pomaga mu w tym również dość
topornie pracujące zapięcie zastosowanej, sygnowanej klamerki. Po tygodniowym
teście sytuacja z paskiem uległa tylko lekkiej poprawie, ale nadal uważam, że
klamra to najsłabszy element tego produktu.
Wspomniana na
wstępie prostota wynikająca z zastosowania jednej wskazówki, którą podziwiamy
od strony tarczy, nie ma jednak nic wspólnego z tym co widzimy
od strony mocowanego za pomocą czterech śrubek, transparentnego dekla. Za napęd odpowiedzialny
jest bowiem zmodyfikowany mechanizm szwajcarskiej Ety o symbolu 2893-2.
Bazująca na 21 kamieniach łożyskujących konstrukcja może poszczycić się
częstotliwością pracy wynoszącą 28800 wahnięć na godzinę, choć z powodu braku wskazówki
sekundowej efektu płynności pracy nie dostrzeżemy. Rezerwa chodu niestety nie
uległa zmianie względem wersji bazowej i oscyluje jedynie w granicach 38
godzin. Dodatkowo, mechanizm został wyposażony w dwa pierścienie, jeden
odpowiedzialny za wskazania datownika, drugi – niezależnie ustawiany, za
wskazania drugiej strefy czasowej.
Tak jak już
wspominałem, kwota jaką należy przeznaczyć na to, aby stać się szczęśliwym
posiadaczem „śpiewaka” do niskich niestety nie należy. Nie ma się jednak czemu
dziwić, bo indywidualny, rozpoznawalny styl i niewielka skala produkcji musiały
mieć w końcu w niej swe odzwierciedlenie. Z drugiej strony niespełna dziesięć
tysięcy złotych za tak nietuzinkowy zegar nie wydaje się ceną aż tak wygórowaną.
Jego prostota i minimalizm sprawiają, że koło Adhesio GMT naprawdę ciężko jest
przejść obojętnie. Niewątpliwie spora jest w tym zasługa jego nietypowego jak
na dzisiejsze standardy sposobu wskazań, choć taka forma prezentacji czasu
znajdzie za pewne zarówno zwolenników jaki i przeciwników. Ze swojego testowego doświadczenia podpowiem
tylko, że nie ma większego problemu z przyzwyczajeniem się do tego historycznego
patentu, a dokładność odczytu przynajmniej w moim przypadku okazywała się
całkowicie wystarczająca.
Czytając test, ciężko pewnie
nie zauważyć, że testowane Adhesio GMT mocno przypadło mi do gustu i zrobiło na
mnie pozytywne wrażenie. Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że nie każdemu
testowany model może się spodobać, bo pomimo swej prostoty jest to jednak zegar
z wyczuwalną nutką ekstrawagancji. Dzięki temu, pomimo swojego typowego
koszulowego charakteru „śpiewak” pasuje również i do bardziej casualowych
stylizacji. Także zastosowana czarnobiała kolorystyka dodaje sporej
uniwersalności w doborze odpowiedniej do niego garderoby. To co jeszcze na
koniec warte jest odnotowania, to wyczuwalna w każdym elemencie testowanego
zegarka tożsamość i DNA marki. W dzisiejszym „masowym” świecie jest to cecha
nad wyraz poszukiwana. Podsumowując – osobiście szczerze polecam sam dopisując
do listy życzeń inny model tego producenta jakim jest Paelograph – tylko ta
cena…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz