Vratislavia Conceptum Heritage Chrono seria 2 – butelkowa zieleń (data testu 08.2015)
Są takie zegarki, które już na
starcie mają u mnie sporego plusa. Tak jest z niedawno opisywaną firmą Maurice
Lacroix do której mam spory sentyment, tak również jest z wszelkiej maści
zegarkami wyposażonymi w mechanizmy ze stoperem i tak przede wszystkim jest
zegarkami wyprodukowanymi przez naszych rodzimych producentów. Okazuje się, że
do tej grupy dopisać muszę również testowaną markę Vratislavia Conceptum. Już sama
jej nazwa bowiem wywołuje u mnie spory uśmiech i przywołuje wspomnienia
związane ze studenckimi czasami. Prawie sześć lat spędzonych we Wrocławiu
wywarło na mnie nieodwracalne piętno. Do dnia dzisiejszego uważam, że jest to
jedno z najpiękniejszych polskich miast, z którym to łączy mnie wiele niezapomnianych
chwil i to nie tylko związanych z Politechniką Wrocławską. I jakże mógłbym
przejść obojętnie obok firmy, której już sama nazwa przywołuje tyle wspomnień?!

Przejdźmy w końcu do samej marki Vratislavia
Conceptum, która to podobnie do opisywanej niedawno firmy Lew & Huey
zrodziła się na jednym z forów zegarkowych wraz koncepcją powstania budżetowego
zegarka forumowego. Idea Marcina będącego pomysłodawcą całego przedsięwzięcia była
prosta i czytelna. Projekt swoim wyglądem miał nawiązywać do produkowanych w
latach 70 sportowych chronografów gdzie główną inspiracje stanowiły takie tury zegarkowego
świata jak Heuer czy Tudor, a przy tym miał pozostać przystępny cenowo dla
większości forumowiczów. Owe cele dość mocno zdeterminowały pewne cechy zegarka
takie jak jego kraj pochodzenia oraz zastosowany mechanizm. Bardzo szybko
okazało się, że koncepcja została przyjęta z wielkim entuzjazmem i zyskała
spore grono fanów. W konsekwencji umożliwiło to pomysłodawcy dość szybko
uzyskać niezbędne środki, które umożliwiły mu realizację projektu. Efekt?
Pierwsza seria rozeszła się niemal natychmiast a chętnych było kilkakrotnie
więcej niż wynosiła planowana limitacja. Tak też idąc za ciosem marka
Vratislavia wypuściła kolejną serię swojego pierwszego modelu o nazwie Heritage
Chrono w kolejnych dwóch wariantach kolorystycznych, którą to dzięki
uprzejmości Marcina miałem przyjemność przetestować.
Już samo opakowanie w jakim
otrzymałem bohatera wpisu było miłym zaskoczeniem. Pomimo, że zegarek zalicza
się raczej do tych tańszych to kartonowe pudełeczko z ładnymi nadrukami
wywołało u mnie pozytywne odczucia. Poza zegarkiem w zestawie otrzymujemy
jeszcze niewielką instrukcję obsługi w formie kilku spiętych karteczek i to w
sumie tyle. Zostawmy jednak opakowanie i skupmy się na samym zegarku. Mi
wystarczyło jedno spojrzenie aby zrozumieć, gdzie tkwi sekret sukcesu tego
właśnie modelu. Producent dokładnie wiedział na co zwrócić uwagę czerpiąc
inspirację z lat siedemdziesiątych i gdzie należy zadbać o dopracowanie
szczegółów a gdzie można dbając o budżet co nieco odpuścić. Efekt jest naprawdę
imponujący, zresztą czy z połączenia Tudora z Heuerem mogło wyjść coś złego?
Koperty sportowych chronografów z
lat siedemdziesiątych podobały mi się od zawsze. Zresztą, każdy kto czytał o
moim świętym Graalu czyli Hamiltonie Pan Europ dobrze o tym wie, bo również i
on stanowi reedycję modelu z tamtego okresu. Tak też jest i w przypadku
testowanej Vratislavi, której ten właśnie element stanowi bardzo mocny atut.
Dobrze dobrane proporcje i wymiary wynoszące odpowiednio – 42mm średnicy, 46mm
od ucha do ucha oraz niespełna 13mm wysokości powodują, że zegar pasuje niemal
na każdy nadgarstek. Niestety, połączenie uniwersalnego rozmiaru ze zbitym
kształtem koperty odbiły się negatywnie na uszkach pomiędzy którymi to można
zmieścić jedynie 20mm pasek. Do samej jakości jej wykonania za to nie można
mieć już żadnych uwag. Polerowane i szczotkowane powierzchnie, fazowania
krawędzi, wykończenie przestrzeni między uszami, tu wszystko zostało wykonane z
należytą starannością. Także zewnętrzny stały pierścień ze skalą tachymetru
prezentuje się bardzo okazale. Zarówno jego kolor jak i nadruk skali tachymetru
nie budzą żadnych zastrzeżeń i świetnie współgrają z kolorystyką tarczy. Uzupełnienie
koperty stanowią neutralne przyciski i koronka, na której to dla mnie zabrakło
loga Vratislavi.
Tarcza w tym projekcie jest czyś
co wzbudza największe kontrowersje a równocześnie tworzy niemal cały efekt
zegarka. Spoglądając na trapezowe pola pod totalizatorami ciężko nie domyślić
się, że inspiracją był tutaj słynny model Tudora – tylko czy to źle? Moim
zdaniem jak czerpać to z najlepszych a jeżeli jeszcze dodaje się coś od siebie
to nie mam więcej pytań. Połączenie pięknej zieleni wyposażonej w szlif
promienisty tarczy z delikatną wewnętrzną powłoką antyrefleksyjną oraz dużymi
polerowanymi nakładanymi indeksami gwarantują nam niesamowite refleksy
świetlne. Ten zegarek po prostu kocha światło i warto go podziwiać właśnie w
słoneczne dni. Co prawda obecność warstwy AR powoduje, że tarcza wydaje się o ton
jaśniejsza od koloru zewnętrznego pierścienia, jednak mi to kompletnie nie
przeszkadzało. Równie ciekawy efekt tworzą obecne pomarańczowe akcenty, które
to znalazły się nad indeksami godzinowymi, grotach małych wskazówek oraz
centralnej stopera. Całość projektu uzupełniają polerowane wskazówki wypełnione
białą masę luminescencyjną, której to jednak efekt świecenia nie zachwyca.
Dołączony do zestawu dość cienki
wentylowane pasek świetnie oddaje ducha epoki lat siedemdziesiąty. Niestety
jego 20mm szerokość i niewielka grubość odbiega co nieco od dzisiejszych
standardów. Także jego jakość na pewno nie zwali nikogo z nóg. Rzekłbym nawet,
że czuć tu lekki powiew księgowego chociaż od ręki byłbym wstanie wymienić i
gorsze paski dołączane do wielu droższych zegarków. Jako plus należy wspomnieć,
że jest on dość miękki przez co dobrze układa się na naszym ręku. Jego
połączenie z lekko wyprofilowaną niewielką kopertą gwarantuje nam całkiem przyzwoity
komfort użytkowania Vratislavi. Zadbano tu także o odpowiedni dobór kolorystyk,
który fajnie wpisuje się w całość projektu a jego zwieńczenie stanowi bardzo
ładna, szczotkowana, sygnowana klamra.
Pod ascetycznym, zakręcanym,
szczotkowanym deklem, który to wraz z kopertą gwarantuje nam przyzwoitą klasę
wodoszczelności wynoszącą WR100 skryta jest kwarcowa dusza zegarka. W drugiej
serii Vratislavi Heritage Chrono za życie, a w sumie powinienem powiedzieć za
jego brak odpowiada japońska konstrukcja grupy Seiko o symbolu VK64. Mechanizm
ten wyposażony został w kompilację datownika, godzinnego stopera, wskaźnika
dwudziesto cztero godzinnego i co najgorsze pozbawiony został sekundnika. To
rozwiązanie powoduje, że na tarczy nie dzieje się kompletnie nic i chcąc wywołać
na niej choćby odrobinę ruchu musimy włączyć stoper. Oczywiście, w codziennym
użytkowaniu to rozwiązanie w niczym nie przeszkadza ale moje osobiste
skrzywienie mechanikami powoduje, że lubię czasem po prostu spojrzeć na płynącą
sekundę. Dokładność tego mechanizmu jak zawsze w przypadku kwarcowych
konstrukcji jest kwestią pomijalną a jego obsługa ogranicza się jednie do wymiany
raz na dwa/trzy lata baterii czy ewentualnej korekty daty.
Świetne proporcje dopracowanej
koperty, piękna tarcza z nakładanymi indeksami, niepowtarzalna kolorystyka oraz
klimatyczny pasek oddający ducha epoki stanowią mieszankę wybuchową. Wady, choć
są to dla mnie nie wpływają specjalnie na odbiór całości. Oczywiście, pasek
mógłby mieć te jeden może dwa milimetry więcej i być ciut grubszy, dekiel
mógłby posiadać ciekawy grawer a na koronce można by umieścić logo. Także w
moim odczuciu nie zaszkodziłby zastosowanie tu mechanizmu z sekundnikiem, który
wprowadziłby tą tak pożądaną odrobinę życia na tarczy. Tylko te wydawać by się
mogło niewielkie zmiany odbiłyby się na pewno negatywnie na cenie końcowej,
która to została skalkulowana wyjątkowo przyzwoicie. 650 złotych za zegarek
zaprojektowany w Polsce, wyposażony w japoński, kwarcowy mechanizm oraz
szafirowe szkło wydaje się być naprawdę sensowną propozycją.
Podsumowując zaś sam model
Heritage Chrono, to już jego pierwsza edycja wyglądała bardzo interesująco. Sam
nawet przez chwilę zastanawiałem się czy nie zaryzykować i nie wpisać się na
listę chętnych. Niestety, dostępna wówczas kolorystyka dość mocno powielała się
z zegarkami z mojej kolekcji. Do tego doszła jeszcze moja znana wszystkim
średnia miłość do kwarcowych mechanizmów, która ostatecznie przeważyła szalę na
nie. Efekt końcowy mogłem więc jedynie podziwiać i oceniać ze zdjęć
publikowanych przez szczęśliwych użytkowników na forach. Muszę jednak przyznać,
że niebieska wersja dla mnie do dnia dzisiejszego zbyt mocno kojarzyła się z
Tudorem i to pomimo wiadomych różnic a i srebrna także nie wywołuje u mnie
żadnych większych emocji. W przypadku drugiej serii sprawa ma się zupełnie
inaczej. Zarówno wersja musztardowa jak i testowana butelkowa zieleń wyglądają
bardzo atrakcyjnie i na pewno są warte zainteresowania. Po sprzedaży orienta
cesarskiego w mojej kolekcji brakuje nadal zielonego zegarka a tydzień
obcowania z Vratislawią tym bardziej uzmysłowił mi, jak trudno znaleźć jego
interesującego następcę. Gdyby tylko VC była wyposażone w mechaniczne serce
poszukiwania mógłbym uznać za zakończone. Taki projektom mówimy zdecydowane tak
i czekamy na kolejne modele Vratislavi, a niektóre zapowiadają się naprawdę
ciekawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz