Maurice Lacroix to marka, którą
darzę sporą sympatią i do której mam przede wszystkim duży sentyment. Zrodził
się on wraz z otrzymaniem od rodziców na osiemnaste urodziny pierwszego
poważnego zegarka, który posiadał właśnie charakterystyczne logo z literką M.
Kwarcowy pozłacany garniturowiec na skórzanym pasku dzielnie towarzyszył mi niemal
codziennie przez ładnych kilka lat. Niestety, ponieważ w tamtych czasach był to
mój jedyny zegarek to nie miał on łatwego życia i w konsekwencji nie przetrwał próby czasu. Do dnia dzisiejszego mam go jednak schowanego na dnie w jednym
z pudełeczek. Dzisiaj, po wielu latach udało mi się po raz kolejny sięgnąć po
zegar tego szwajcarskiego producenta i co ciekawe zbiegło się to ponownie z moimi
urodzinami oraz czwartą rocznicą mojej pasji zegarkowej. Czy można wymarzyć
sobie lepszy prezent dla zegarkomaniaka?
W roku 2013 na corocznych targach
w Bazylei ten szwajcarski producent zaprezentował odświeżoną gamę swoich modeli
jednej ze głównych linii produktowych jaką jest Pontos. Pokazane zostały też dwa
nowe jej modele z dopiskiem Retro. Charakterystyczne przerysowane chronografy z
mocno zaakcentowanymi totalizatorami od razu na mnie zrobiły piorunujące
wrażenie. Niestety, równie piorunujący efekt wywołały ich ceny, które jak w
przypadku większości nowości nie specjalnie zachęcały do zakupu. Czasem warto
jednak sprawdzić za ile aktualnie da się spełnić nasze zegarkowe marzenia, bo przypadkowo
można natrafić na naprawdę wyjątkową okazję. Mi dopisało szczęście i długo się nie
zastanawiając skorzystałem z przypadkowo wyłuskanej oferty, a dzięki uzyskanym środkom z poczynionej przeze
mnie wyprzedaży pod kątem zupełnie innego zegarka udało mi się zakupić bohatera
niniejszej recenzji.
Przesyłka
szczęśliwe dotarła do mnie i w końcu na żywo mogłem nacieszyć się
widokiem swojego nowego nabytku. Charakterystyczne pudełko jak zawsze skrywało
typową dla tego typu zegarków otoczkę czyli niezbędną literaturę,
międzynarodową kartę gwarancyjną i oczywiście nieśmiertelną przywieszkę z
sugerowaną ceną detaliczną. Najważniejsza rzecz skryta była oczywiście w środku
pudełeczka.
Już otwarcie jego wieka
spowodowało spory uśmiech na mojej twarzy bo ML wyglądał dokładnie tak jak
sobie go wyobrażałem, a może nawet i lepiej. Moje oczy nie mogły się nacieszyć
widokiem niesamowitej tarczy Pontosa, bo na zdjęciach ciężko oddać jej rzeczywiste
kolory. Fortepianowa intensywna lakierowana czerń w połączeniu ze
śnieżnobiałymi totalizatorami wygląda na żywo rewelacyjnie. Dodatkowo efekt
wzmacniany jest przez srebrne nakładane indeksy godzinowe i charakterystyczne
grube ryflowane obwoluty totalizatorów. Aby przełamać monotonię barw producent
postanowił wykonać dwukolorowy nadruk skali tachymetru a motyw ten powielił również
na wskazówce sekundowej stopera. Wydawać by się mogło, że zabieg ten może
negatywnie wpłynąć na elegancję Pontosa jednak nic bardziej mylnego – efekt
warto po prostu zobaczyć na żywo. Całość tarczy uzupełnia lekko podniesiony
ring ze skalą sekundową oraz dobrze dobrane wskazówki, których groty zostały
wypełnione masą luminescencyjną, choć w moim odczuciu wskazówce sekundowej nie
zaszkodziłaby odrobina diety.
Piękną grę barw i refleksów świetlnych na tarczy
podziwiać możemy poprzez lekko wypukłe szafirowe szkło z dwustronną warstwą
antyrefleksyjną, które to dodatkowo potęguje odbiór tego spójnego projektu.
Osadzone ono zostało na jedynym polerowanym elemencie koperty czyli zewnętrznym pierścieniu, dzięki czemu uzyskano nutkę elegancji. Pozostałe płaszczyzny tej dość
skomplikowanej konstrukcji zostały ładnie zmatowione poprzez zastosowanie
delikatnego szczotkowania. Dzięki rozsądnym wymiarom samej koperty wynoszącym
43mm średnicy, 15,5mm wysokości i jedynie 50mm od ucha do ucha Pontos bardzo
ładnie układa się na ręku. Swój spory udział w jego świetnym dopasowaniu do
nadgarstka mają także charakterystyczne mocno wyprofilowane dwupłaszczyznowe uszy.
W przeciwieństwie do podstawowej linii Pontosa, w serii Retro zrezygnowano z
przycisków stopera tworzących swego rodzaju osłony koronki na rzecz
bardziej klimatycznych pusherów w kształcie „grzybka”. Maurice Lacroix słynie
również z finezyjnej, ozdobnej sygnowanej koronki, której oczywiście nie
zabrakło w recenzowanym modelu. Warto dodać, że operowanie nią jaki i
przyciskami nie stanowi najmniejszego problemu.
To co na początku nie specjalnie
mi przypadło do gustu to zastosowany lekko zwężany matowy miękki skórzany
pasek. Jednak po jego odpowiednim dopasowaniu dość szybko zrozumiałem co
producent miał na myśli dobierając go właśnie w ten sposób. Jego lekka matowa
barwa nie skupia na sobie uwagi i stanowi on świetne a przede wszystkim bardzo
wygodne tło dla całości projektu. Za komfort odpowiada tu również zastosowane
według mnie najwygodniejsza z możliwych zapięć, bardzo podobne do tego, które
znalazło się również w moim Hamiltonie Pan Europ. Dzięki tej sprytnej
konstrukcji motylka pasek zawija się nie na zewnątrz a od strony nadgarstka,
dzięki czemu nie ma potrzeby stosowania tu dodatkowych szlufek przytrzymujących
odstającą jego część.
Za życie na tarczy odpowiada
mechanizm oznaczony przez producenta symbolem ML112, który to jest niczym innym
jak przyozdobioną i wyregulowaną konstrukcją bazującą na starym dobrym Valjoux
7750. Nie ukrywam, że w zegarku którego cena sugerowana przekracza pułap 10k
PLN chciałoby się jednak ciut więcej, a takie marki jak Longines, Oris, Orient
Star czy Seiko brutalnie pokazują, że jest to przy tej kwocie wykonalne. Oczywiście,
nie można tej konstrukcji nic specjalnie zarzucić – dzięki częstotliwości pracy
wynoszącej 4hz sekunda ładnie płynie, rezerwa chodu wynosi blisko 46 godzin i
mamy tu opcję stop sekundy czy możliwość ręcznego dokręcania sprężyny. Do tego
koszty serwisu także powinny być dość przystępne mając oczywiście na uwadze fakt,
że mamy do czynienia z automatem i stoperem. Sam mechanizm możemy zaś podziwiać
przez okienko umieszczone zamontowanym do koperty za pomocą czterech śrubek
dekielku, który wraz z całą konstrukcją gwarantuje nam wodoszczelność na
poziomie WR50.
Maurice to jeden z tych zegarków,
na którego nie żałuje żadnej wydanej złotówki – zresztą – marzenia są przecież
bezcenne. W jego przypadku ważniejsze jednak od ceny jest pytanie czy sprostał
on stawianym mu przeze mnie oczekiwaniom? Odpowiedź może być tylko jednak – tak i to z
nawiązką! Jego świetne wykonanie połączone z charakterystycznym „retro”
klimatem idealnie trafiło w mój gust i moje potrzeby uzupełniając przy tym moją
skromną kolekcję mechanicznych chronografów. Pomimo obecności typowo sportowej
komplikacji konstrukcji mechanizmu Pontos Retro okazał się zegarkiem wyjątkowo uniwersalnym. Jego rozsądne
wymiary oraz przede wszystkim świetna ergonomia koperty spowodowały, że nie
straszne mu nawet wąskie mankiety eleganckich koszul, a nie jest to tak
oczywiste dla innych zegarków wyposażonych w tego typu dodatki. Należy
jednak pamiętać, że nie jest to typowy, stonowany, grzeczny zegar, a przez jego
zdefiniowaną kolorystykę oraz lekko przerysowany „wintydżowy look” wyjątkowo
mocno zwraca on na siebie uwagę. Dla mnie wszystko to razem powoduje, że obok
Hamiltona Pan Europ oraz Steinharta Marine jest to jeden z definitywnie
najładniejszych zegarków w mojej kolekcji, a jego obecność na ręku niezmiernie
mnie cieszy! Aż chce się sprawdzać godzinę.
Co zaś tyczy się samej marki Maruice
Lacroix - jeżeli szukacie nowego zegarka to z czystym sumieniem zachęcam do przejrzenia
ich oferty, szczególnie, że produkty te są dostępne w wielu polskich salonach,
dzięki czemu sami możecie sprawdzić organoleptycznie ich jakość wykonania. Dodatkową
zachętą niech będzie fakt przynależności marki do federacji szwajcarskiego przemysłu
zegarkowego (FHS) oraz zaprezentowanie przez nich w 2006 roku pierwszego
manufakturowego mechanizmu o symbolu ML106, które to są najlepszymi dowodami
na, że firma ta ciągle się rozwija i nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w
zegarkowym świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz