niedziela, 24 maja 2015

Lew & Huey Riccardo


Lew & Huey Riccardo (data testu: 05.2015)
 
Ta historia jest o wytrwałości i konsekwentnym dążeniu do celu. To także historia o potędze Internetu i tym jakie możliwości w nim drzemią. Przede wszystkim jest to jednak historia o pasji i i miłości do tego co również i mi jest bliskie, czyli do zegarków. Zaczęła się ona w roku 2012 na największym forum zegarkowym świata jakim jest WatchuSeek od niejakiego użytkownika Chrisa Vail, który to zapragnął produkować zegarki według własnej wizji. Już na początku postawił on sobie poprzeczkę wyjątkowo wysoko, gdyż jego celem było stworzenie atrakcyjnego mechanicznego chronografu w przystępnej cenie. Aby zdać sobie sprawę jak ambitne jest to wyzwanie wystarczy przejrzeć ofertę wielu młodych firm z branży zegarmistrzowskiej, które do dnia dzisiejszego nie mogą pochwalić się takim modelem w swoim portfolio. Jeżeli dodamy do tego brak odpowiedniego zaplecza technicznego i finansowego zadanie to wydawało się niemal niewykonalne. Gdzie indziej miałby jednak się ziścić amerykański sen niż właśnie w Ameryce?

 
I to właśnie w Stanach w roku 2012 zarejestrowana została marka Lew & Huey a na platformie internetowej kickstarter uruchomiony został pierwszy projekt o wdzięcznej nazwie Riccardo. Połączenie ciekawej koncepcji mechanicznego chronografu wraz z bardzo dobrą strategią marketingową opartą w głównej mierze o promocję na forum WUS pozwoliło szybko Chrisowi zebrać niezbędne środki do realizacji jego planów. W ten oto sposób w roku 2013 narodził się pierwszy zegarek z sympatycznym logo pieska, który już po raz kolejny dzięki uprzejmości kolegi z forum mam przyjemność testować (w tym miejscu raz jeszcze podziękowania dla Krzycha – Alamo za użyczenie zegarka!). Zobaczmy więc jak to się robi w Ameryce.
 
Zegarek otrzymałem w kartonowym pudełeczku, skrywającym czarne sygnowane etui. Nie wiem dlaczego ale moim pierwszym skojarzeniem po wyjęciu i przymiarce Riccardo było to, że już tą kopertę gdzieś widziałem. Szybkie przewertowanie moich zdjęć doprowadziło mnie do zegarka o bardzo zbliżonych proporcjach i podobnym odbiorze na ręku a jest nim Moscow Classic Semyorka P7.  Oczywiście, nie są to te same koperty, jednak wymiarami i sposobem wykończenia specjalnie od siebie nie odbiegają. Riccardo ma również 42mm średnicy, 49mm od ucha do ucha i przy 15 mm wysokości jest minimalnie wyższy od MC. Tu także mamy szczotkowane wykończenie boków koperty połączone z wypolerowaną lunetą oraz rantami uszu, a ich kształt oraz profil w obu przypadka sprawia, że nosi się je wyjątkowo dobrze. W testowanym zegarku producent chcąc zapewnić klasę wodoszczelności wynoszącą WR100 pokusił się jeszcze o zastosowanie rozwiązania, za którym specjalnie nie przepadam, a mowa o zakręcanej koronce. W przypadku zegarka typu EDC  i tej klasie wodoszczelności nie jest ono niezbędne co pokazują takie zegarki jak Certina DS Podium czy chociażby Żubr od G. Gerlach. Mając jednak na uwadze fakt, że mamy do czynienia z mechanizmem automatycznym nie powinno nam to rozwiązanie aż tak mocno przeszkadzać. Aby ułatwić operowanie niewielką, lekko wpuszczaną w kopertę sygnowaną koronką wykonano od spodu minimalne podcięcie. Uzupełnienie całości stanowią smukłe przyciski służące do obsługi stopera, które pracują wyjątkowo pewnie.        
 
Podobno rozmiar nie ma znaczenia, tym bardziej, że mowa jest tu o jednym czy dwóch milimetrach. W przypadku Riccardo i przestrzeni między uszkami niestety tak nie jest. Dość gruba konstrukcja uszu umożliwia nam montaż jedynie 20mm paska co przy 42mm kopercie wygląda w moim odczuciu po prostu średnio. Większość producentów przy takiej średnicy stara się stosować bardziej proporcjonalne paski o wymiarach 21 czy nawet 22 milimetrów. W tym miejscu powinien jeszcze napisać kilka słów o skórzanym brązowym pasku wyposażonym z sygnowane zapięcie motylkowe, na którym oryginalnie otrzymalibyśmy Riccardo, jednak testowany przeze mnie egzemplarz go nie posiadał. W uszkach znalazł się za to ręcznie robiony czarny skórzany pasek typu rally jednego z naszym polskich paskorobów i jak w większości przypadków o paskach typu handmade nie można nic złego napisać. Jakościowo jest to zupełnie inna liga ale to temat na osobne opracowanie.
 
Przejdźmy w końcu do tarczy, która została skryta pod lekko wypukłym szafirowym szkłem. Pierwsze wrażenie jest niezłe chociaż osobiście coś od początku przeszkadzało mi w jej stuprocentowym pozytywnym odbiorze. Po dłuższych oględzinach w końcu dostrzegłem w czym dla mnie tkwi problem. Paradoksalnie,  największy atut zegarka – czyli intensywny niebieski kolor wyposażonej w delikatny szlif słoneczkowy tarczy, w moim odczuciu całkowicie nie pasuje do wewnętrznego pierścienia z nadrukowaną skalą minutową. Kolor ten powoduje, że gdzieś zanika cała głębia, któraą zazwyczaj jego obecność powinna nam gwarantować. Wytykając już niedociągnięcia nie sposób nie wspomnieć również o jakości wykonania białych nadruków na tarczy. O ile do loga czy nazwy modelu większych uwag mieć nie można to niestety do tych, które znalazły się na giloszowanych subtarczkach można się już przyczepić. Tu niestety wychodzą drobne niedoróbki wynikające z wieku dziecięcego i braku odpowiedniego zaplecza, które umożliwiłoby lepszą kontrolę jakości produktu. Da się to jednak Riccardo wybaczyć zważywszy, że jest to pierwszy model tego amerykańskiego producenta.
 
Sam projekt tarczy zły jednak nie jest i na pewno ma on swój własny retro klimat, który może się podobać. Ciekawy kontrast do intensywnego niebieskiego koloru tworzą tu zastosowane grube polerowane pierścienie i to zarówno totalizatorów jak i główny wyposażony w skalę minutową. Całkiem nieźle prezentują się także nakładane indeksy godzinowe i wskazówki na których to znalazły się cieniutkie wstawki warstwy luminescencyjnej. Niestety od razu uprzedzam, że na ich intensywne świecenie nie macie co liczyć. Pewnego ożywienia kolorystycznego dodaje też obecność trzech czerwonych wskazówek – małej sekundy oraz stopera, które stanowią miły dla oka akcent kolorystyczny podkreślający sportowy charakter zegarka.
 
Przez sporą witrynę przeszklonego dekla możemy podziwiać serce Riccardo, czyli dość świeżą konstrukcję produkcji seagull’a o symbolu ST-1940. Bazą dla tego opartego o 33 kamienie łożyskujące mechanizmu był już wielokrotnie u mnie opisywany werk ST-19, a jego modyfikacja polega głównie na dołożeniu modułu naciągu automatycznego. Wspominając już o nim ciężko również nie wspomnieć o jego dość głośnej pracy, co nie każdemu pewnie przypadnie do gustu. Poza obecnością wahnika, reszta nie uległa zmianie. Balans nadal pracuje tu z częstotliwością 3 herców, rezerwa chodu oscyluję w okolicach 40 godzin i pozostawiono także możliwość ręcznego nakręcenia sprężyny. Sam mechanizm wart na pewno jest zainteresowania bo pewnie jeszcze niejednokrotnie będziemy mieli go przyjemność oglądać w wielu modelach innych microbrandów.
 
W momencie swojej premiery Riccardo wyceniony był na 550$ co przy kursie dolara z końca roku 2013 dawało kwotę niespełna 1700 PLN. Nie było to mało zważywszy, że był to pierwszy projekt tej młodej amerykańskiej firmy. Z drugiej strony Riccardo nie miał także specjalnej konkurencji na rynku. Owszem,  w tym przedziale cenowym można było kupić zegarki wyposażone w funkcję stopera ale co najwyżej z manualnym naciągiem sprężyny, a znalezienie tańszej konstrukcji wyposażonej w automat do łatwych na pewno nie należało. To jednak nie zastosowany mechanizm był kluczem do sukcesu, bo Riccardo wyróżniał się na tle swojej konkurencji przede wszystkim ciekawym projektem i atrakcyjną kolorystyką. Argumenty te okazało się całkowicie wystarczające aby w krótkim czasie udało się wyprzedać wszystkie dostępne egzemplarze. Dzisiaj chętnym na zakup tego modelu nie pozostaje nic innego niż szukać go na rynku wtórnym.
 
Pamiętam, że niewiele brakowało aby sam zapisał się na jeden z dostępny modeli Riccardo – niestety, poczynione wówczas spore wydatki na moją zegarkową pasje spowodowały, że musiałem obejść się jedynie smakiem. Czy dzisiaj z perspektywy czasu mając okazję go przez tydzień testować mam czego żałować? Na to pytanie nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. Z Lew&Huey jest trochę jak z wspomnianym już wcześniej modelem Moscow Classic. Niby wszystko jest ok, bo zegarek ma dobre proporcje, uniwersalne wymiary, ciekawą tarczę czy też szafirowe szkło - a jednak mi w nim czegoś brakuje i to czegoś co jest trudne do zdefiniowania. Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to zegarek zły, bo sam nie miałem żadnego problemu aby codziennie założyć go na rękę ale także niestety muszę stwierdzić, że jego obecność na nadgarstku nie powodowała u mnie żadnych większych emocji. Zapewne wiele osób będzie z niego bardzo zadowolonych. Ja jednak podsumuję go parafrazując moją teściową, która kiedyś powiedziała, że życie jest za krótkie aby czytać średnie książki – i ja tak właśnie mam z tym modelem Riccardo. 
 






3 komentarze:

  1. Świetny blog - pozdrawiamy luksusportal.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może jakiś artukul z zegarkami np. do 1000 zł, 2000 zł ?

    OdpowiedzUsuń